Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

niedziela, 3 grudnia 2017

Kortez - „Mój Dom” [Recenzja]

            Człowiek ten jak mało kto potrafi drążyć w ludzkich emocjach. Potrafi dotrzeć do miejsc, których nigdy w życiu nie chcieliśmy odsłonić. Pierwszą płytą pt. „Bumerang” Kortez zrobił takie zamieszanie, że zapewne gdzieniegdzie jeszcze tli się ogień. Teraz smutny Pan z gitarą powraca z krążkiem pt. „Mój Dom”. Szczerze długo nie mogłem zabrać się za tę płytę, ponieważ Kortez wyciska ze mnie rzewne łzy. Po czasie postanowiłem jednak, że nie przejdę obok jego nowego albumu obojętnie i tak powstało o nim kilka słów. Do dzieła!


            Na okładce widnieje sam artysta prawdopodobnie ze swoim synem. Ma to odzwierciedlenie w treści płyty, dlatego uważam, że okładka choć prosta, to jest jednocześnie bardzo wymowna. Ukazuje artystę jako odpowiedzialnego i czułego mężczyznę. A kiedy już sama okładka rodzi w moich oczach drobniutkie łzy, to co musi być z treścią płyty? Pierwszy i na pewno nie ostatni plus! Aha, no i ciekawostką może być to, iż okładka płyty Korteza, jest uderzająco podobna do okładki płyty „Blues” zespołu Breakout.
          
  Zanim przejdę do treści, która jest kluczowa na tym krążku, muszę zająć się towarzyszącymi jej dźwiękami. Jedni piszą, że pod względem brzmieniowym Kortez niczego nowego nie proponuje, inni przeciwnie – dowodzą, że „Mój Dom” to coś zupełnie innego niż „Bumerang”. Sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Dźwięk jest dla Korteza narzędziem potrzebnym, aby jeszcze mocniej uwypuklić emocje zawarte w tekstach, najważniejszych tutaj w mojej opinii. Uważam, że gdyby Kortez wyszedł na scenę i zaczął recytować teksty na sucho, to i tak byłoby to mocne i podobnie chwytałoby za serce.

Trudno nie zauważyć, że płyta utrzymana jest w jednostajnym brzmieniu, nie ma tu patosu ani zbędnych ozdobników, czyli nic nowego. Jednak nie jest to krytyka, bowiem naprawdę dużych umiejętności trzeba, by nagrać piosenkę dwu- bądź trzyakordową, która będzie uwielbiana przez ludzi. Aranżacje to szwadron niebywale smutnych dźwięków, chociaż momentami słuchacz może popaść w złudną wesołość, np. słuchając klawiszowego motywu w piosence „Pierwsza”.


            Muzykę na płycie tworzy świetna gra gitarowa połączona z równie świetnymi partiami klawiszowymi, będącymi mocną stroną każdej piosenki Korteza. Gitara i klawisze świetnie się przeplatają, są niczym Yin i Yang. Dodatkowymi smaczkami stają się nienachalne syntezatory, które spajają całą warstwę muzyczną w odpowiednim momencie, utrzymując przy tym melancholijny, lekko senny klimat, jak w piosence „We dwoje”, czy kojarzące się z latami osiemdziesiątymi syntezatory w piosence „Wyjdź ze mną na deszcz”. Oczywiście nie można zapomnieć o sekcji rytmicznej bas („Nic tu po mnie”) i perkusji, która choć drugoplanowa, nadal odgrywa ważną rolę, jak również o niesamowitych smyczkach, które pojawią się np. w piosence „Dobry Moment”.


           Tak jak już wspomniałem, muzyka ma być ścieżką prowadzącą wprost do tekstów. Gdyby muzyka była przepełniona popisami gitarowymi, klawiszowymi, turkotem basu i harmidrem talerzy, wówczas słowo zostałoby zepchnięte na drugi, a może i nawet dalszy plan, a przecież to ono jest dla Korteza najważniejsze. Postawiwszy na muzyczną prostotę, artysta może dotrzeć z nim do słuchaczy w dobitny sposób. Moi faworyci muzyczni: „Dobry Moment”, „Dobrze, że cię mam”, „Nic tu po mnie”.        


            Co można powiedzieć o samych tekstach Korteza? Bez nadmiaru  metafor i udziwnień językowych, a mimo to (a może właśnie dlatego) potrafią wyciskać łzy, ponieważ sugestywnie opowiadają prawdziwą historię. Kortez śpiewa o miłości i jej końcu, co jeszcze bardziej chwyta za serce.

I tak piosenka pt. „Pierwsza” stanowi wstęp do opowiedzianej na krążku historii. Wydawać by się mogło po pierwszych dźwiękach, że jest to piosenka o beztroskiej miłości, ale tak jest tylko z pozoru. W rzeczywistości to utwór o niełatwej relacji, a przy tym o poznawaniu samego siebie: „Ciągle przypominasz mi, że nie mam szans być jak ty, ona jak noc kryje mój wstyd, bez słów wybacza”. Później otrzymujemy utwór „Dobrze, że cię mam” ze słowami: „Zrób wszystko tak jak chcesz, na tyle mnie już znasz, byle było tak jak jest”. Już nie mamy wątpliwości, że jesteśmy świadkami  słodko-gorzkiej historii, wypełnionej zawiedzionymi nadziejami i kłótnią: „ I znów mija nam już rok, to chyba właśnie to. Kłótnia w nocy, papierosy”.  Mimo wszystko słuchacz nadal jest przekonany, że w bohaterze pali się ogień miłości, taki, który może podpalić wszystko wkoło.

            Każda kolejna piosenka uzupełnia obraz prezentowanej pary. I tak np. w utworze „We dwoje” pokazano, jak wady drugiej osoby przeszkadzają w codziennym życiu i niszczą uczucie. Z kolei piosenka „Film przed snem” skupia się na toksyczności związku i zdawaniu sobie z niej sprawy: „Widzę jak cierpisz ze mną, nie mogę patrzeć jak cię ranię”. O bolesnym rozstaniu mowa natomiast w utworze „Dobry Moment”, w którym słyszymy:  „To dobry moment, już nie czekajmy”. Jakie są skutki owego rozstania? To ukazuje piosenka „Nic tu po mnie”: „I każdy słońca wschód wyjęty z tła ze zdjęć, na których jestem sam na sam z innym kimś”, „Od teraz nic tu po mnie, jeśli nie ma cię też”. Na koniec w piosence „Dziwny sen” widzimy  bohatera w majaku sennym obserwującego to, co miał, a co stracił bezpowrotnie: „Znowu mam ten dziwy sen, nasze łóżko i nasz dom”.   

         
   Resztę pozostawiam Wam! Uważajcie jednak, bo jest to historia mocna, która wyciska łzy. Płyta ukazuje to, czego wszyscy się boją – utratę najważniejszych dla człowieka wartości. Wymaga skupienia, nie można jej słuchać mimochodem.

            Podsumowując: album pt. „Mój dom” to krążek w jedną spójną fabułę zbierający osobiste przeżycia samego artysty. Nie ma tu pustych słów ani pustych dźwięków. I co ważne: Korteza nie dopadł syndrom drugiej płyty, gdyż przygotował nam płytę w mojej opinii lepszą od poprzedniczki. Stąd moja ocena to 8/10. Życzę powodzenia Kortezowi i pozostałym artystom! Oby dalej powstawały utwory tak piękne w swej prostocie!
                       

  
Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka           
Czytaj dalej »

piątek, 10 listopada 2017

Mikromusic - „Tak mi się nie chce” [Recenzja]

Pani Grosiak wraz ze swoim zespołem po dwóch latach przerwy przygotowała nowy album pełnometrażowy pt. „Tak mi się nie chcę”. O Mikromusic już raz pisałem – przy okazji albumu pt. „Matka i Żony”, który w mojej opinii nie wypadł dobrze. Niesmak pozostał… Czy nowy album wydany nakładem niezależnym przyniósł zaskoczenie? Czy nowy album poruszył moje serce? Za moment się tego, drodzy Czytelnicy, dowiecie.


            Zaczynając od okładki, przyznać trzeba, że Mikromusic bardzo się w tym względzie postarał. Ma to szczególne znaczenie zwłaszcza dla kolekcjonerów zawiedzionych nieudaną, w mojej opinii, okładką z poprzedniego albumu, przypominającą plakat promujący film grozy. Teraz obyło się bez zbędnych udziwnień. Jest estetycznie i intrygująco, graficy wykorzystali bowiem ciekawie motyw z legendy o kwiecie paproci. Okładka w subtelny sposób wprowadza nas w klimat płyty – tajemniczy i pełen niespodzianek. Za nią Mikromusic ma już pierwszy punkt na swoim koncie! 

            To, co stało się ze mną, kiedy włączyłem album, trudno opisać. Piosenka pt. „Synu”, która otwiera cały album, niemal zdmuchnęła mnie z fotela. Nie mogłem wprost uwierzyć, że jest to ten sam zespół, co z „Matki i Żony”. Za sprawą delaya gitary brzmienia elektroniki delikatnie wprowadzają nas w świat kreowany przez muzyków. Pani Grosiak jest w tej piosence doskonała, naturalna, pełna kobiecego wdzięku. Po tym słyszymy bardziej melancholijne „Leć Uciekaj”, będące jak podróżowanie przez mgłę, w którym naszym przewodnikiem są dźwięki, mówiące nam, jak stąpać po niepewnym gruncie. Następnie słuchacz zostaje ukojony utworem tytułowym „Tak mi się nie chce”. Wsłuchujemy się w dźwięki przemyślane, dopracowane do granic możliwości. Wyciszamy się i otrzymujemy kolejny utwór: „Koniec Zimy”, z delikatnym riffem, przechodzącym po chwili w wyraźny bas. 


Co do basu, to muszę powiedzieć, że ostatnio mam obsesję na jego punkcie. Uwielbiam, kiedy bas jest mocny, zdecydowany, a przy okazji bardzo melodyczny. Tak też jest na omawianej płycie. W wielu piosenkach bas jest takim właśnie basem z prawdziwego zdarzenia, zwłaszcza w „Pieśni Panny IV” i „O Kolorach”. Trzeba przyznać, że muzycy świetnie wkomponowali elektronikę w pozostałe brzmienia. Właściwie cały album jest nią przesiąknięty. Syntetyczne dźwięki zostały przemycone do utworów bardzo umiejętnie, dzięki czemu każda piosenka nabiera magicznego wyrazu.

Album ten to także popis gitarowy. Gitarę słychać bardzo wyraźnie, ale nie wybija się na pierwszy plan, co w tym przypadku jest dużym atutem. Dogrywane wstawki rozlegają się w odpowiednich momentach („Synu”). Szczególnie dobrze gitara brzmi w utworze „Tak mi się nie chce”. Blusowo natomiast jest w utworze „Syreny”, gdzie zastosowany został slajd.

Świetnym uzupełnieniem muzyki jest głos Pani Grosiak. Niesie nas swoją lekkością i ponętną barwą. Sprawia, że piosenki brzmią folkowo, jakby miały przypominać ludowe pieśni. I myślę, że jest to głos nie do podrobienia, jest oryginalny i jedyny w swoim rodzaju. Muszę przyznać, że kiedyś nie byłem fanem Pani Grosiak, natomiast teraz wszystko się zmieniło. 
            
Moi faworyci muzyczni to „Synu”, „Syreny”, „Tak mi się nie chce”, „Tak Tęsknie”, „Pieśń Panny IV”.


            Teksty jak zwykle są jedyne w swoim rodzaju. Mądre, skłaniające do refleksji, z aluzjami literackimi. Jest i drwiąco :„Perły przed wieprze to wszystko pieprze” (Tak mi się nie chce), i lirycznie: „Tak tęsknię za twoim spojrzeniem tym wymyślonym, którego nigdy nie było” (Tak Tęsknię), a czasem nawet dramatycznie: „Tak bardzo nie chcę, jeszcze kiedyś będę seksi” (Tak mi się nie chce).


            Cóż powiedzieć na zakończenie? Tak im się nie chciało, a wyszło idealnie! Może miał na to wpływ fakt, że płyta została wydana niezależnym nakładem. Nikt zatem nie wtrącał się w pracę artystów. Mikromusic zaspokoili mój ogromny niedosyt po ostatnim albumie. Z tej racji album „Tak mi się nie chce” otrzymuje ocenę 9/10. Naprawdę dawno nie słyszałem tak przemyślanego albumu, gdzie nic nie pozostawiono przypadkowi. Jest to kawał świetnej roboty! Życzę powodzenia całemu zespołowi! 


Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka 
Link do płyty: https://open.spotify.com/album/1ciKBcxs2N4siCBZ3qjraN
Czytaj dalej »

niedziela, 5 listopada 2017

Coma - „Metal Ballads vol. 1” [Recenzja]

                Piotra Roguckiego jest pełno w eterze, a co za tym idzie, także i zespołu Coma. Niektórzy powiedzą, że to za szybko, że tak nie wolno, że trzeba odpocząć, szczególnie że „2005 YU55” to album ambitny, a jego forma jest dość nietypowa – zmusza do myślenia. Coma nie chce wytchnienia, a może to album „Metal Ballads vol. 1” jest właśnie odpoczynkiem? Dobrze wiemy, że przez ostanie lata opinie na temat Comy były podzielone. A co ja myślę na temat nowego krążka? Zapraszam! 


            I znowu ten róż! Gdzie nie spojrzę, wszędzie ten kolor. Od różu zdecydowanie wolę żółć (pozdrowienia dla Ted Nemeth). Cóż mogę powiedzieć? Aparat – prawdopodobnie telefoniczny, rybie oko, zespołowy bus, a raczej jego bagażnik, cyk, pyk i jest okładka. Do tego zamazane różem oczy. To wszystko. O ile okładka płyty „2005 YU55” mogła zachwycać, okładka najnowszej płyty rozczarowuje. Może i miało być prosto, ale w mojej ocenie prostota ta została posunięta zbyt daleko. 


            Coma zawsze imponowała mi muzyką: soczystymi riffami, solówkami Witczaka, znakomitym i wyrazistym basem, a niekiedy delikatnymi kombinatorycznymi dźwięki, jak te z „Los Cebula i Krokodyle Łzy”. Teraz Coma proponuje nam album o wiele lżejszy i bardziej przystępny dla pospolitego Adama Polaka. Na pewno dobrze zrobi to zespołowi, który od dłuższego czasu mierzy się z falą hejtu. Może artyści zasłużyli sobie na negatywne opinie? A może to odbiorcy nie potrafią zaakceptować zmian, oczekując powielania przyjętego wcześniej stylu? Fakt faktem, sam Rogucki nie jest już Rogucem z płyty „Pierwsze Wyjście z Mroku”. Jego metamorfoza przyniosła ogromne zmiany dla zespołu, co dało się odczuć przy ostatniej płycie.

Pod względem muzycznym wciąż nie jest to stara i wszystkim znana Coma. Jest tu jednak coś, co urzeka: wyraźnie odczuwalne vintagowe brzmienie, oldschoolowa stylistyka, dodająca brzmieniowego brudu, nieporządku, który po przeanalizowaniu okazuje się być pięknym bałaganem. Od razu powiem, że wejście jest do niczego. „Uspokój się” z początku brzmi jak piosenka biesiadna grana przez kapelę zebraną na poczekaniu. Na szczęście po tym pustym klawiszowym motywie robi się odrobinę lepiej. Natomiast piosenka „Lajki”, wybrana na singiel, to zupełnie inna bajka. Prosta w formie, z jednym z wielu chwytliwych riffów, typowych dla nowej płyty. Po niej nadchodzi utwór „Widzę do tyłu” – muzyczny majstersztyk, w stylu rocka z lat 70. ubiegłego stulecia. Słucham tego brudnego, nasączonego przesterem riffu z niekłamaną przyjemnością. Chce mi się przy nim drzeć i skakać, a o to przede wszystkim chodzi.



Później Coma daje odpocząć i oto otrzymujemy mój ulubiony kawałek pt. „Za słaby”. Mamy w nim akustyczną gitarę z drobnym pazurkiem, psychodeliczne pogłosy, które koją nasze uszy i pozwalają odpłynąć daleko, daleko... Można się przy nich wyciszyć. Tutaj wyjątkowo głos Roguckiego hipnotyzuje. Jednak po chwili opuszczamy świat tworów naszej wyobraźni. Dzieje się tak za sprawą riffów i elektroniki z kolejnej piosenki: „Odwołane”. Trzeba podkreślić, że na płycie elektroniki jest wyjątkowo dużo, ale nie dominuje ona nad gitarowymi brzmieniami, jest raczej ich świetnym spójnikiem.

            Co nigdy nie zawodzi na płytach Comy? Oczywiście bas Rafała Matuszaka. Zawsze byłem i będę zafascynowany jego grą. Tutaj bas również jest wyraźny, mocny, pewny. Pojawia się w większości piosenek na pierwszym planie i to w różnych formach – „Uspokój się”, „Snajper, „Lajki”. Ostatni z wymienionych utworów wraz z piosenkami „Widzę do tyłu”, „Za słabo” i „Odwołane” to moi muzyczni faworyci z tej płyty.


Co mogę powiedzieć o Roguckim? Zupełnie nic. A przynajmniej nic pozytywnego. Jego barwa głosu zmieniła się nagle i to na gorsze, oczywiście moim zdaniem. To nie ten sam głos, to nie ten sam Roguc...



            Jeżeli chodzi o teksty piosenek Comy, to zdania zawsze były podzielone – jedni twierdzili, że teksty, choć nietypowe, są doskonałe, inni znowu wytykali je palcami, a Piotra Roguckiego obwołali grafomanem. Za „Snajpera” nagonka może powrócić w tempie natychmiastowym. Najnowszy album z założenia miał być prosty, dlatego nie ma tutaj wyrachowanych metafor, spójnej fabuły czy trudnych środków, którymi posługiwał się Rogucki na poprzedniej płycie. Są za to przemyślenia o otaczającej nas polskiej rzeczywistości („Odwołane”, „Cukiernicy”), a także o sieci, pochłaniającej nas coraz bardziej („Lajki”). Naprawdę dobry tekst odnajdziemy w piosence „Za słaby”. Dotyczy ona braku prywatności, tego, że kiedy ktoś chce, może wiedzieć o nas wszystko („...To jest miasto monitorowane; znajdujemy się na wszystkich ekranach...”). Do moich faworytów lirycznych zaliczam piosenki: „Za słaby”, „Cukiernicy”, „Odwołane”.

            Reasumując: płyta „Metal Ballads vol. 1” nie jest powrotem do starych czasów Comy, jest raczej powiewem świeżości, ukazaniem nowego kierunku rozwoju zespołu. Dużo tu dobrego brzmienia gitarowego, dobrej energii, ogromu riffów i soczystego basu. Teksty, jak to teksty, albo się komuś podobają, albo ktoś ich nie rozumie… Myślę, że płyta ta w dorobku Comy zajmie ważne miejsce, a słuchaczowi ukształtowanemu na jej twórczości przyniesie wiele muzycznych satysfakcji. Z radością wystawiam nowemu krążkowi grupy ocenę 7/10. Czego można życzyć zespołowi, który ma już wszystko, a lada moment będzie świętował swoje dwudziestolecie? Może trochę więcej wyrozumiałości od słuchaczy! Powodzenia! 


Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do albumu: https://open.spotify.com/album/2NL5exJ6zo7q6a0PGT9Mtc
Czytaj dalej »

sobota, 4 listopada 2017

Ted Nemeth - Wywiad; „ Bardzo lubię spędzać czas nad morzem, jest to dla mnie forma odcięcia się od wszystkiego”.

    
Jeszcze rok temu w lutym (wtedy rozmawialiśmy o płycie „Ostatni Krzyk Mody”), mogłem mówić o nich debiutanci. Aktualnie Ted Nemeth wspina się po szczeblach kariery muzycznej. Czy osiągną szczyt? Tego nie wiem, aczkolwiek się domyślam! Teraz przy okazji wydania nowej płyty pt. „Ctrl – C” frontman zespołu Patryk Pietrzak zgodził się, abym go odpytał. O czym rozmawialiśmy? Przekonajcie się sami, zapraszam serdecznie! 


Cześć Patryk! Jak tam nastroje?


Patryk: Dzięks, spoczko.

Od razu muszę zapytać, skąd wziął się pomysł na okładkowego banana?

Patryk: Wymyślił ją Mateusz Dziworski – perkusista -, robił zdjęcie bananom.

Szybko przejdźmy do samej płyty. Słuchając krążka „Ctrl - C” i później porównując go do „Ostatniego Krzyku Mody”, od razu wyczułem, że jest on o wiele lepiej wyprodukowany i przemyślany. Czy wy też odczuwacie tę różnicę? 



Patryk: Na pewno coś w tym jest. Myślę że po prostu się zmieniamy. Ja oczekiwałem od tego albumu zupełnie czegoś innego niż od debiutu, a od kolejnego będę oczekiwał czegoś innego niż od drugiej płyty. Cały czas chcę wykonywać kroki do przodu.


Jakie odczuliście różnice podczas pracy nad pierwszą płytą, a podczas pracy nad tą nową?

Patryk: Dużo swobodniej podeszliśmy do aranżacji utworów. Nie przejmowaliśmy się że nie podołamy czemuś koncertowo. Chciałem żeby ta płyta była po prostu dobra, ciekawa, a na straży tego stał Paweł Cieślak, producent również pierwszej płyty, nie pozwalając na banały.

Kilka utworów z płyty fani mogli usłyszeć już na koncertach, natomiast na płycie nie pojawił się np. utwór „Holden” . Stąd rodzi się pytanie - czy trudno wam było wybrać materiał na tę płytę, czy po prostu weszliście do studia i wiedzieliście już od razu co chcecie nagrać?

Patryk: Płytę przygotowywaliśmy etapami. Najpierw napisałem utwory, które następnie zrobiliśmy całym zespołem na sali prób, potem etap nagrywania i tworzenia w studio mając już „kręgosłup” wszystkich utworów. Ostatnim jest etap robienia płyty na żywo czego efekt można usłyszeć na koncertach.

Czy wszystko wyszło tak jak chcieliście czy teraz odsłuchując „Ctrl C”, chcielibyście coś jednak zmienić?

Patryk: Jestem bardzo zadowolony z brzmienia tego albumu myślę że mówię w imieniu całego zespołu, nie chcę nic zmieniać tylko iść dalej.


Mam wrażenie, że momentami jest znacznie pogodniej, niż na poprzedniej płycie, taki był zamysł?

Patryk: Nie było żadnego zamysłu i wcale nie wiem czy jest pogodniej, jeżeli pogrzebać głębiej w tej płycie. Jeżeli tak to spoko, ale to jest właśnie fajne że dla każdego może znaczyć coś innego każda piosenka. „Zjem Cię” np., przyszło do mnie po przeczytaniu artykułu o kanibalu mordercy, a w „Zasięgach” znajduję jakieś odniesienia do palenia czarownic, ale to są sprawy które nie muszą dotyczyć słuchających. Ogólnie bardzo lubię zestawienie dwuznacznego tekstu z pogodną muzyką.

Śledząc wasze profile na różnych social media, widziałem że w ramach komponowania utworów wyjechaliście poza miasto. Czy jakieś okoliczności, krajobraz, jakieś wydarzenia wpłynęły na formę liryczną czy też muzyczną? Zauważyłem, że w utworach często pojawia się motyw wody, czy to wiążę się jakoś z wyjazdem?

Patryk: Wyjechałem nad morze żeby dokończyć utwory zanim zamknęliśmy się na sali żeby je przygotować do nagrywania. Może to mieć wpływ, kilka osób zwróciło uwagę na motyw wody. Nie było to zamierzone, tak wyszło. Na pewno miało wpływ miejsce. Bardzo lubię spędzać czas nad morzem, jest to dla mnie forma odcięcia się od wszystkiego.

Nie chcę pytać o szczególne interpretacje, ale skąd pomysł na mój ulubiony chyba utwór na tej płycie pt. „Ofelia”.

Patryk: William Szekspir - Hamlet

Odnosząc się troszkę do tytułu nowej płyty – to czy uważacie, że człowiekowi jest trudno wymyślić już coś nowego i w głównej mierze wszystko kopiujemy?

Patryk: Na pewno żyjemy w czasach przepełnienia. Muzyka na Spotify, filmy na YouTube, wiedza na Wikipedii. Możemy wszystko. Myślę że trudno nam już przeskoczyć samych siebie, ale jestem też pewien że to się jakoś przewartościuje. 


Na pewno śledzicie waszych znajomych na portalach typu Facebook, Instagram, Snapchat etc. I ponawiając praktycznie poprzednie pytanie, to czy sądzisz, że każdy człowiek jest kopią drugiego, że trapi nas brak oryginalności?

Patryk: Nie, nie uważam tak, ale też nie spędzam czasu na śledzeniu znajomych na insta i Fejsie. Jako zespół używamy tych portali do dotarcia do jak największej ilości odbiorców

Czy dobrodziejstwa dzisiejszego świata, które teoretycznie służą nam pomocą (np. Internet), mogą nas od siebie oddalać, rozbijać więzy emocjonalne i społeczne? Bo poddając wasze utwory mojej własnej interpretacji to też poruszacie ten temat w tekstach. 

Patryk: Tak, mogą.

Myślcie, że ludzie często nie są sobą? Czy was też dręczy ten problem?

Patryk: Myślę że każdego czasem dręczy ten problem. Na temat przyjmowania różnych „masek” do różnych sytuacji chyba nie trzeba polemizować. Często się nad tym zastanawiam zakładam że z powodu zawodu jaki wykonuję.

 Macie swoją wizję utopii?

Patryk: Ja nie

 A czy bez tragicznych przeżyć, wielu upadków i dołków, można napisać dobry tekst?

Patryk: Nie sądzę żeby to działało na zasadzie algorytmów. Nie wiem, chyba trzeba być szczerym. Nie jestem i nie chce być ekspertem.

Teraz trochę z innej beczki! Kiedy spotkaliśmy się po koncercie, gdy graliście razem z Happysadem, to Patryk powiedziałeś, podczas rozmowy o zarobkach i realiach zespołowych: „ Aktualnie na koncie mam dwa złote i czterdzieści groszy”. Czy teraz wasze koncertowanie przynosi wam zyski i możecie z tego wyżyć?

Patryk: Nie żyjemy z tego nadal, ale próbujemy niestrudzenie.

 Czy przez dwa lata od wydania „Ostatniego Krzyku Mody”, wasza popularność wzrosła?

Patryk: Tak

Ulubiony kawałek z płyty „Ctrl - C”?

Patryk: Can you feel the love tonight.

 Rozumiem, że teraz chcecie się skupić nad promowaniem albumu na koncertach?

Patryk: Tak, gramy trasę trwającą do końca grudnia

Myślę, że na ten czas wystarczy! Bardzo dziękuję za udzielenie wywiadu. Jeszcze raz gratuluję płyty! Życzę powodzenia, a my widzimy się na koncercie! Piątka!  


Wywiad: Przemek Ustymowicz
Link do Facebooka Ted Nemeth: https://www.facebook.com/Tednemeth/
Czytaj dalej »

niedziela, 29 października 2017

Pogodno - „Sokiści Chcą Miłości” [recenzja]

                Na całe sześć lat od wydania płyty pt. „Plemnik” Panowie z Pogodno zniknęli. Oczywiście zniknęli tylko z zespołu, bo z muzyką dalej mieli styczność, i to jaką! Teraz powracają z albumem „Sokiści Chcą Miłości”. Właściwie trudno było się domyślać, co przyniesie nam ten krążek – zespół lubi zaskakiwać, zresztą zaskoczeniem była już sama płyta. Ja na początku miałem mieszane uczucia. Czy coś się zmieniło? Przekonajmy się. Lecimy!
            

             Już sama okładka budzi we mnie skrajne emocje. Z jednej strony całkiem udany front, a z drugiej strony coś w nim jest nie tak. Szczególnie chodzi mi o logo nazwy zespoły, które przypomina tandetny bilbord informujący o jakimś klubie zza rogu. Bez niego mielibyśmy całkiem ciekawą okładkę: bloki, symbolizujące codzienność i szarą rzeczywistość, nad nimi różowe niebo, rozjaśniające całą przestrzeń. Słomka wsadzona w blok na pierwszym planie może oznaczać, że Panowie z Pogodno („sokiści”) wysysają z szarości i z dnia codziennego inspiracje i na tym się opierają – na przedstawieniu zwykłego świata w jakiś ciekawy sposób.

               Z twórczością Pogodno zetknąłem się dość późno, bo dopiero wtedy, kiedy artyści wypuścili do sieci singiel promujący płytę, czyli utwór „Tak To Teraz”. I szczerze powiedziawszy, wsłuchiwałem się w tę piosenkę bardzo długo. Na ciele miałem ciarki – utwór rozkręcał się z sekundy na sekundę i nikt nie spodziewał się nadchodzącego wybuchu. Zwrotka ukazuje wirtuozerię  muzyków, którzy w swobodny sposób bawią się muzyką. Niby lekki bałagan, a jednak przemyślane wprowadzenie do sedna. Oto nadchodzi refren i jest on popisem muzyków. Dołączają syntetyczne klawisze, wokal Jacka Szymkiewicza, później perkusja, która podkreśla tempo i nadaje rytm, aż chce się ruszać na boki, później słychać już tylko perkusję, zmieniającą piosenkę w istne szaleństwo, na koniec wchodzi gitara, podrywająca do skakania – cudo!


Słuchając tej piosenki, zakochałem się. Natomiast kiedy włączyłem płytę, tak szybko jak ją przesłuchałem, tak samo szybko ją porzuciłem, co później okazało się moim faux pas. Byłem zdekoncentrowany, a płyta wymaga spokojnego odbioru i ciszy. Trzeba podkreślić, że zarówno muzyka, jak i teksty Pogodno nie są dla każdego, niekiedy wymagają kilkakrotnego odsłuchania, nie można ich zatem porzucać za wcześnie.

Co do muzyki zawartej na płycie, to czuwał nad nią Marcin Bors, dlatego nie ma opcji, że coś tu nie gra. Płytę rozpoczyna „Cygan”. Długo trzyma nas w napięciu, płyniemy razem z basem, hi hatem i uderzeniami o rant werbla. Wszystko rozkręca się powoli i monotonnie. Dopiero po prawie dwóch minutach wchodzi wokal, który doskonale wpasowuje się w muzykę. Słuchamy jej beztrosko, nie wiedząc, kiedy zaskoczy nas mocniejsze uderzenie. Takich utworów jest cała masa. Jaki jest ich główny atut? Przede wszystkich czuć w nich ogromną zabawę, a przy tym opracowane zostały w pełni profesjonalnie. Słuchacz cały czas podąża za wyrazistym basem, lekkimi syntezatorami, subtelnie kołyszącymi się pomiędzy dźwiękami, oraz nieprzesadzonymi przesterami gitar, które raczą go melodycznymi riffami ( „Miłość (Jedna)”). 

Co ważne, muzycy ustrzegli się powtarzalności. Odbiorcom proponują niespodziewane przerwy („Cygan”) i nagłe wyciszenia („Chcieć błyszczeć”).  Różnorodność widać również w obrębie całej płyty. Dostajemy rockowy utwór „Miłość (Jedna)”, później  nadchodzi kawałek „Tak To Teraz (Slight Return)” o hip- hopowym wydźwięku, następnie słyszymy bardziej Organkową „Właścicielkę”, a na koniec tytułową piosenkę „SCM”, utrzymaną w klimacie indie rocka.


Jest energicznie, ale też melancholijnie. Jest szaleństwo, ale nadchodzi także moment wyciszenia. Do najciekawszych kawałków należą „Miłość (Jedna)”, zwariowana piosenka, wypełniona rytmem i radością, z głosem wokalisty przypominającym głos Dawida Zająca z Neonów, oraz równie dynamiczna piosenka „Znienacka”. Mimo ogromu energii artyści nie pozwalają się nam nią zachłysnąć, co jest bardzo dobry zabiegiem.

Co nie przypadło mi do gustu? Na pewno piosenka „Szkoda, że nareszcie” – za sprawą zmodyfikowanego mówionego wokalu kobiety. Jedni powiedzą, że to kwintesencja twórczości Pogodno, jednak ja tego nie kupuję. Nie spodobało mi się także to, że czasem Jacek Szymkiewicz śpiewa szybko i niewyraźnie, a jego głos nie wpasowuje się w melodie, co buduje pewien efekt monotonii. Oczywiście nie mogę odebrać mu jego sprawności, ponieważ zaskakuje nas różnorodną barwą w wielu piosenkach – od subtelności, melancholii, aż po pełen energii krzyk. Trzeba także dodać, że głos Jacka Szymkiewicza należy do kategorii brzmień, które albo się kocha, albo nienawidzi.


Co do formy lirycznej, to trzeba przyznać, że jest nietypowo. Jedni mogą powiedzieć, że to zwykły bełkot. Trzeba jednak dobrze wsłuchać się w tekst, by wyłapać zabawy słowne. Już sam tytuł płyty podkreśla wieloznaczność słów. Sokista to potoczna nazwa strażnika ochrony kolei, ale słowotwórczo bliżej mu do miłośnika soków, co podkreśla słomka od soku w kartoniku widniejąca na okładce. Teksty piosenek są pełne różnorakich skojarzeń, mocnych słów i humoru: „Trzeba nie pluć na porno, tam też pracują ludzie”. Nie brak tu również poetyckich ujęć czy przysłowia zbudowanego na biblijnym cytacie: „Kto sieje wiatr, ten zbiera burze”. Czy artyści drwią z naszego stylu życia i ciasnych form, głosząc: „Na niebie ptaki dają radę bez ojczyzn i bez banków”? Jeśli tak, to dobrze. Jak najczęściej piętnować trzeba nasz materializm i ksenofobię.
Podsumowując: płyta jest pełna energii i wykwintnych rozwiązań muzycznych. Zgranie syntezatorów z gitarami, wyrazisty bas brzmiący w synchronii z perkusją, wielość barw głosu Jacka Szymkiewicza i do tego błyskotliwe teksty – to musi się podobać. Do kilku kwestii można by mieć uwagi, jak do wszystkiego, bo nic nie jest idealne. Powrót ten zaliczam do udanych. Moja ocena to 7/10. Życzę powodzenia całemu zespołowi! 


Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do płyty: https://open.spotify.com/album/2jDKUV3OohhHdIN93ssdGK
Czytaj dalej »

piątek, 20 października 2017

Dziewczęta - Wywiad: „ Jesteśmy niewolnikami własnych kreacji”

            Halo, halo! Przeglądając sieć zawsze można natrafić na coś ciekawego. Mnie udało się wyłowić z przepełnionej sieci zespół Dziewczęta. A jeszcze ciekawszym jest to, że w zespole, ani jednej dziewczyny, a same dorosłe chłopy… W każdym razie wystrzelałem kilka pytań w stronę uzdolnionych Krakusów, a oni sprawnie i pięknie odpowiedzieli na wszystko bez narzekania





Cześć chłopaki! Jak tam jesienne nastroje?


Dziewczęta: Cudnie, w końcu można (ekh, ekh) pooddychać Krakowem.


Dobrze, to na dzień dobry od razu pytanie – skąd wzięła się nazwa… Żartowałem! Jednak co do dziewcząt, to uważacie, że macie w pewnym stopniu kobiecą wrażliwość, ale męskiego ducha?


Dziewczęta: Nie powinniśmy nadawać płci cechom. Przyznaję jednak, męski duch ewidentnie nam sprzyja. Żadna kobieta nie wytrzymała z nami tyle, ile my wytrzymaliśmy ze sobą. Gombrowicz pisał w dziennikach, że siłą sztuki jest jej intymność i prywatność. Odtworzenie doświadczeń i zapisanie ich w alchemii dźwięków wymaga specyficznej wrażliwości i umiejętności dostrojenia się do „wewnętrznego radia”. Widzę w tym procesie pewną analogię do pisania pamiętnika – czy to wystarczająco dziewczęce?


Napisaliście tak: „Piosenki o tęsknocie i małych końcach świata”. Za czym tęsknicie i jak to jest z tymi końcami świata?


Dziewczęta: Czasami tęsknimy za autorkami małych końców świata.


Wasze teksty, jako próba wykrzyczenia jakichś idei czy po prostu metaforycznie opowiedziane proste życie?


Dziewczęta: Idei – owszem, ideologiom mówimy stanowcze nie. Motywem przewodnim jest tęsknota. Teksty są jak kartki z pamiętnika… van Gogha. Nie są skrupulatnie snutą powieścią w odcinkach, to bardziej zapis chwili, ulotnego wrażenia.



Nie mogę ukryć, że Kraków to moje ulubione miasto w Polsce. Czy Kraków był albo jest inspiracja muzyczną czy to liryczną?


Dziewczęta: Po latach spędzonych w tym mieście, smog krąży nam w żyłach. Miasto jako twór jest ogromną inspiracją. Kraków – motywacją do ucieczki. Hermetyczny, konserwatywny, zawieszony w przeszłości. „W sztuce nie można nawracać, ani się zniżać – kierunek wstecz i kierunek w dół są niedozwolone” – znów Gombrowicz. Wnioski nasuwają się same.


Ludzie często zapominają się znów?


Dziewczęta: Pfff, marzenie! Błądzimy między stereotypami, kurczowo trzymamy się norm, jesteśmy niewolnikami własnych kreacji. Powinniśmy częściej wsłuchiwać się w siebie. Zapominać się, być tu i teraz, zatracać się w swoim intymnym świecie.


A kiedy smutne dziewczęta mają swoje święto?


Dziewczęta: W dniu wiatru, kiedy ubiorą się ciepło… O! To chyba teraz.


Nihiliści, pesymiści, realiści, czy w głębi duszy optymiści, jak to z wami jest?


Dziewczęta: Introwertyczni socjopaci – optymiści. Deal with it!



Rozumiem, że w muzyce chcecie łączyć delikatność i melancholie z ostrym, przesterowanym i brudnym pazurem?


Dziewczęta: Forma jest narzędziem. Brzmienie nie wynika z chęci. Nie umawiamy się na daną stylistykę. Nie może tak być, to by było sztuczne. Drogowskazem jest piosenka. Kiedy pojawia się jakiś temat, każdy z nas próbuje opowiedzieć o nim najlepiej jak potrafi.


 Wasze piosenki są dziełem improwizacji, momentalnego napływu weny czy jest to ułożony proces?


Dziewczęta: Muzyka i teksty powstają zazwyczaj osobno. Mamy wypracowany i sprawdzony sposób tworzenia. Odpowiadam za siebie, więc mogę z pełną świadomością stwierdzić, że muzyka jest efektem słuchania wewnętrznego radyjka i zapominania się (znów)


Mamy już EP, a kiedy Dziewczęta wydadzą pełnometrażowy album?



Dziewczęta: Decyzja dojrzewa. Prawdopodobnie w przyszłym roku pojawi się jeszcze jedno krótkometrażowe wydawnictwo. Co dalej? Czas pokaże.



Tak pokrótce powiedzcie na jakim sprzęcie powstawała wasze EPka?


Dziewczęta: Fendery, Voxy i dużo delayów w przeróżnych konfiguracjach. Minęły już prawie trzy lata, nie pamiętam wszystkich szczegółów, sprzęt ewoluuje – kierunek ten sam.


Extended Play był jakimś przełomem waszej kariery?


Dziewczęta: Za sprawą pierwszej EPki wydarzyło się wiele miłych rzeczy, ale nie nazwałbym tego przełomem. Nie nazwałbym naszej drogi „karierą”.


A teraz sięgnijcie w głąb pamięci i powiedzcie mi, jaki był wasze najpiękniejszy koncert, który zagraliście?


Dziewczęta: Najpiękniejsze koncerty to te, po których nie trzeba składać sprzętu!


Duża scena czy kameralne pomieszczenie?


Dziewczęta: Scena w lesie o wschodzie słońca. Trzeba tylko uważać na rosę.



Już niedługo gracie w Zaścianku z Tedami. Chcecie coś o tym powiedzieć?


Dziewczęta: Nie możemy się doczekać! Tedów odkryliśmy przy okazji „Retrocukierni” i jesteśmy zaszczyceni, że będziemy mogli poznać się w Zaścianku. Swoją drogą – ilekroć tam gramy, dzieje się coś nietypowego. Był kiedyś taki piękny koncert, na którym nasze efekty dwa razy wyłączyły korki i spaliły końcówki mocy w trakcie grania. Wspomnień czar…


Myślę, że no na tyle! Dziękuję wam Chłopięta w Gombrowiczowym stylu ha, ha, ha. Życzę powodzenia w dalszej karierze, którą karierą nie nazywacie. Widzimy się gdzieś w Polsce na koncercie!


Dziewczęta: Do zobaczenia!


Wywiad: Przemek Ustymowicz
Odpowiadał zespół Dziewczęta 
Link do EP na spotify: https://open.spotify.com/album/5Vd1fOmtVUV6m4Jldxl91E
Facebook Dziewcząt: https://www.facebook.com/dziewczeta.msm/

Czytaj dalej »

sobota, 7 października 2017

Ted Nemeth - Ctrl C [Recenzja] - Nadal pytań dużo mam, tylko że mija na nie czas.

            Wyczekałem się! Oj, wyczekałem! I w końcu mam to, czego chciałem. Zespół Ted Nemeth już pierwszą płytą pt. „Ostatni Krzyk Mody” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Szczęka opadła mi wtedy do kolan i z trudem udało mi się ją podnieść. Teraz Tedzi powracają z albumem pt. „Ctrl C” i jest podobnie, z tym że najprawdopodobniej moja szczęka przez najbliższy czas nie powróci na swoje miejsce. Dlaczego? Przekonajcie się! Już opowiadam!
           
Kiedy zespół Ted Nemeth wrzucał na swoje social media zajawki dotyczące najnowszej płyty, mogliśmy się zapoznać także z okładką płyty. Moim oczom ukazał się wtedy... banan. Tak, banan! Spośród wielu okładek, które miałem możliwość zobaczyć i ocenić, ta prezentuje się wyjątkowo. Żółte tło plus banan dryfujący po żółtym morzu. Obok owocu (o żółtej skórce, jednak o czarnym wnętrzu) niewielki tytuł płyty wraz z nazwą zespołu. Dogłębną interpretacje pozostawię wam, niezła zagwozdka, co nie?
           

Płyta „Ctrl C” z jednej strony przypomina pierwszy album grupy, a z drugiej strony nie. Tu również jest przester i garażowe brzmienie, a Patryk Pietrzak krzyczy tak, jak krzyczał, niemniej nowy krążek został o wiele lepiej wyprodukowany i przemyślany. Jest przebojowo i radiowo („Suche Miejsca”), a kiedy trzeba – subtelnie („Nie Myśleć"). Płytę otwiera piosenka „Wspólny Punkt”, będąca singlem wypuszczonym do sieci. Dostajemy w niej to, co lubimy najbardziej: energię, gitarę, elektronikę, a wszystko na najwyższym poziomie. To po prostu brzmi!
O brzmienia gitarowe się nie martwiłem. Już w „Ostatnim Krzyku Mody” Michał Gibki i Patryk Pietrzak pokazali, na co ich stać, a teraz swój kunszt tylko potwierdzili. Powiem więcej: przesterowana gitara rytmiczna dalej sprawie wrażenie nieładu, dodaje tego kolokwialnego „brudu”, a wstawki i motywy melodyczne brzmią jeszcze lepiej niż na pierwszej płycie. Szczególnie dobrze wypadły w mojej ulubionej piosence pt. „Ofelia”. Utwór kompletny? Może i tak! Na pewno jest w nim coś tajemniczego, bo zaczyna się niepozornie, od rozkładanych akordów połączonych z dźwiękami z Korga albo innego syntezatora Wojtka Wierzby. Wszystko to niesie nas na pozór romantyczną historię. To tylko chwila! Powoli napięcie wzrasta, wchodzą bębny, które również brzmią elektronicznie. Kończy się zwrotka i pojawia się jeden z najlepszych motywów gitarowych na tej płycie. Dotychczasowy porządek ginie, powstaje muzyczny zamęt. I o to chodzi, o to właśnie chodzi, moi Drodzy!
           
W porównaniu z pierwszą płytą na krążku „Ctrl C” jest o wiele więcej elektroniki. Dawno już nie słyszałem tak dobrego zbalansowania. Jedynym utworem, w którym elektroniki użyto według mnie za dużo, jest piosenka „Suche Miejsca”. W ogóle ta piosenka wydaje się być taką małą zapchaj dziurką, pośród naprawdę mocnych utworów. Może to tylko moje wrażenie, a może tak jest… Zwraca uwagę również motyw gitarowy z piosenki „Próbuję się do ciebie dodzwonić” – bardzo mi on coś przypomina, ale co? Minusów jest naprawdę niewiele. Myślę, że artyści dojrzeli, na sposób muzyczny. Słychać to na tej płycie doskonale.       
Uważam, że pod względem muzycznym omawiana płyta góruje nad „Ostatnim Krzykiem Mody”. Przede wszystkim nie jest tak mrocznie i ponuro. Świat malowany dźwiękiem jest tu znacznie pogodniejszy, by przywołać „Zjem Cię” czy „Suche Miejsca” – świecie słońce, co nie? . Oczywiście mamy też bardziej subtelne i melancholijne „Skowronki” oraz „Nie Myśleć”, a także bardziej mroczne „Zasięgi”, jednak nie przygnębiają one słuchacza, są one na pewno jednym z lepszych kawałków – szczególnie świetnie wypadają na koncertach. Dodatkowymi smaczkami na płycie są chórki, ciekawe głosy, np. w piosence „Bezbolesny” – tam ten zabieg podoba mi się bardzo - oraz krzyk dziewczyny w piosence „Zjem cię”. Piosenki, które zrobiły na mnie największe wrażenie pod względem warstwy brzmieniowej, to „Ofelia”, „Wspólny Punkt”, „Zasięgi” i „Poszły Spać”, „Bezbolesny”.
           
A co pokazał nam tym razem Patryk Pietrzak? Myślę, że już wcześniej można było go uznać za jednego z lepszych polskich wokalistów. Teraz także świetnie operuje głosem. Na pewno Pietrzak swoją barwą potrafi zbudować napięcie, a nietypowym głosem magnetyzuje. Raz delikatny i spokojny, innym razem porywczy i pełen gniewu, wykrzykujący skumulowane w sobie emocje prosto w naszą stronę. Można go słuchać w kółko i w kółko.
Jeśli chodzi o stronę liryczną piosenek, to już sam tytuł wskazuje nam ich kierunek interpretacyjny. Na chwilkę przenieśmy się w świat informatyki i zaczerpnijmy specjalistycznego języka. Skrót klawiszowy – „Ctrl + C” – oznacza kopiuj. To mówi nam wiele, a kiedy pomyślimy głębiej, to zauważamy, że w dużej mierze, żyjemy w świecie pełnym od kopii. Nie ulega wątpliwości, że przypadłością dzisiejszych czasów jest wtórność na wielu płaszczyznach. Z tego też drwi Pietrzak w swoich tekstach, podobnie jak z dążenia do przypodobania się innym. Słyszymy: „Jestem najskromniejszy, bo najwięcej wiem… Nie myślę, a jeżeli myślę, że? lubię błyszczeć, lubię podobać się”. Z kolei w bardzo udanym utworze „ Okolice Płuc” podkreślona zostało zanikająca pamięć o tych, którzy wywalczyli dla nas to, co mamy. Wszystko się zmienia: „ Dzisiaj wszystko na nie, jutro wszystko na tak”, świat pędzi, a nam trudno się w tym odnaleźć: „Pokolenie maskotek pod maską ukrywamy żal”, pogrążamy się w mrzonkach, udajemy kogoś innego, nie możemy nawiązać kontaktu z drugą osobą. W tym dziwnym świecie gubimy siebie i przestajemy być aktualni: „Bardzo chcę być potrzebny, ale nikt nie powiedział mi jak”, „ Bywam nie sobą, przez cały dzień i całą noc od kilku lat”.
           
I znów, tak jak przy pierwszej płycie, mamy zabawę słowem, absurdalne skojarzenia oraz powtarzający się motyw krwi i wody („W wodzie mi dobrze jest, w wodzie mi lżej”). Ciekawe są oprócz tego nawiązania kulturowe, bo mamy tu też Szekspirowską Ofelię. Muszę przyznać, że Patryk jest jednym z moich ulubionych tekściarzy, a jego teksty są nietypowe. Teksty z nutką abstrakcji, groteski, zawsze zaskakują ciekawym motywem, a co najważniejsze zapierają dech w piersi. Moi „faworyci liryczni”: „Okolice Płuc”, „Ofelia”, „Nie Myśleć”, „Zjem Cię”, „ Zasięgi”.
            Podsumowując: płyta „Ctrl C” to kolejny udany krążek łódzkiego zespołu. Można wskazać kilka drobnych niedociągnięć, ale nie powinny one w większym stopniu wpłynąć na ocenę końcową, to zwykła kosmetyka. Jest inaczej niż przy pierwsze płycie, ale dalej tak, jak trzeba. Nie ma przerostu formy nad treścią. Nadal jest pazur, tym razem ozdobiony w obwolutę elektroniki, której jest znacznie więcej. Teksty dalej mają swój klimat. Płycie „Ctrl C” wystawiam ocenę 9/10. Przesłuchajcie ją koniecznie i poddajcie własnej interpretacji. Podajcie ją dalej! Zanurzyć się głową w wodzie razem z Tedami, poznajcie trochę ten świat, który przedstawiają. Link do płyty oczywiście w opisie. Zespołowi gratuluję! Życzę powodzenia w promocji płyty. Widzimy się na koncertach, bo chłopaki naprawdę dają czadu! 

Tekst: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do płyty: https://open.spotify.com/album/6YkkiHCG9wYNTEn0wOAw3t
Kup płytę: https://mystic-production.lnk.to/CTRL-CFA 
Czytaj dalej »

sobota, 7 października 2017

Powrót! Ważne albumy #1

                               Puk, puk! Kto tam? Tak, tak, nie było mnie bardzo długo, ale  powracam wraz z tą przykrą dla ducha i ciała pogodą. Ominęło nas sporo ciekawych nowości, ale teraz wracam. Na jak długo? Tego nie wie nikt… Cieszę się z tej chwili tym bardziej, że jesień, a szczególnie październik przyniesie nam ogrom ciekawych albumów. Jednak przed tymi wszystkimi „pysznościami” chciałem wprowadzić jedną z kilku nowych serii. Mianowicie porozmawiamy o albumach, które są dla mnie szczególne, na których się wychowałem i do których wracam z ogromnym wzruszeniem. Dzisiaj na nasz „piekielny ruszt” weźmiemy dwa z nich.  Przygotujcie kubek ciepłej herbaty i zaczynamy. W drogę!
        
Pierwszym albumem, od którego muszę zacząć, jest „Wszystko Jedno” zespołu Happysad. Jest to krążek wyjątkowy i właściwie nie chodzi tu tylko o same piosenki – po prostu od tej płyty wszystko się zaczęło. Nie będę ukrywać, że fanem tego zespołu jestem od lat, a  stał się on moim ulubionym zespołem właśnie za sprawą wspomnianej płyty, wydanej w 2004 roku. Oczywiście jeszcze wtedy nie myślałem o muzyce na poważnie, beztrosko hasając razem z przyjaciółmi po podwórku. Wtedy roztrząsałem problemy dla wieku typowo młodzieńczego. Przygoda moja z Happysadem na wyższym już poziomie zaczęła się w roku 2007, kiedy to grupa wydała „Nieprzygodę”, ale to temat na inny artykuł.




Utwory z „Wszystko Jedno” poznałem dzięki sieci. Przypominają mi się długie i leniwe wieczory, kiedy w moim pokoju rozbrzmiewały utwory takie jak: „Partyzant K.”, „Zanim pójdę”, „Hymn 78” czy „Psychologa!!!”. Ich teksty tkwią we mnie do dziś, a kiedy jestem na koncercie i któryś z tych utworów rozlega się po klubowej sali, zawsze pojawiają się u mnie silniejsze emocje. Album ten zaszczepił we mnie miłość nie tylko do zespołu, lecz także do muzyki rockowej czy muzyki gitarowej w ogóle.


O samej warstwie muzycznej można mówić bardzo długo, albo można ją opisać kilkoma prostymi słowami. Prostymi, bo właśnie taka jest muzyka zapisana na tej płycie. Jest tu dużo uproszczeń, fakt, może nawet niedoskonałości, za to ile energii! Muzyka jest banalna - kilka akordów, mało wymyślne tonacje, ale czy to źle? Piękno tkwi w prostocie – powtarzam to od zawsze. Nie ma tu wymyślnych solówek, tappingu, bendingu i innych niestworzonych technik. Jest melodia! To wystarcza. Do tego dochodzą wstawki Cegły, które już wtedy były majstersztykiem i do dzisiaj są nie do podrobienia.

  Myślę, że właśnie te czynniki sprawiają, że omawiana płyta jest wyjątkowa, a starsi fani Happysadu uważają ją za najlepszą. Niektórzy przy okazji twierdzą, że Happysad skończył się na „Ciepło/Zimno”, jednak czy tak jest rzeczywiście? Oczywiście, że nie. Płyta „Wszystko Jedno” to dopiero zalążek tego wszystkiego, co przez lata udało się wypracować grupie na scenie. I pięknie jest uczestniczyć razem z zespołem w owej przemianie, jak z małej niepozornej larwy, rodzi się po latach, jeden z najpiękniejszych motyli na świecie. Kiedy porównamy płytę z 2004 roku z najnowszą płytą „Ciało Obce”, dostrzeżemy, w jakim stopniu zespół się rozwinął.  Myślę, że bez tych 13 lat, które dzielą obie płyty, nie byłoby dziś takiego utworu jak „Heroina” – jednej z najpiękniejszych piosenek, jakie słyszałem, z solówką na saksofonie wyciskającą łzy z moich oczu. Wszystko musi dojrzeć – od człowieka, przez teksty, po muzykę.



A co do samej warstwy tekstowej zamieszczonej na płycie „Wszystko Jedno”, to teksty na pewno są chwytliwe. Kto nie zna słów „Miłość to nie pluszowy miś…”? Zna je chyba każdy, nawet osoba, która na co dzień nie wsłuchuje się w twórczość chłopaków. Piosenki dotyczą młodzieńczego buntu, ukazują świat z perspektywy niedoświadczonego człowieka, kogoś, kto tego świata nie rozumie, kto w odpowiedzi na swoje cierpienie reaguje drwiną. Jednak wymowa albumu jest pozornie optymistyczna: na koniec zawsze znajdziemy światełko w tunelu, chęć do życia, pozytywną myśl, „że nie jest źle, że to wszystko ma jakiś sens”.

Krążek „Wszystko Jedno”, choć nie jest moim ulubionym albumem  spośród wszystkich wydanych przez Happysad, ma dla mnie wartość sentymentalną. Od niego zaczyna się praktycznie historia grupy i moja pasja, jaką jest muzyka, ponieważ to Happysad ukształtował mnie muzycznie, już wtedy dostarczając mi wiele inspiracji muzycznych i lirycznych.

Drugą płytą, który chcę przywołać, jest „Miłość w Czasach Popkultury” zespołu Myslovitz. Z przyjemnością powracam do tego krążka wydanego w 1999 roku. I chociaż moja miłość do grupy niestety się wypaliła, miłość do albumu nadal trwa, zwłaszcza że on również miał ogromny wpływ na mój gust muzyczny i moje muzyczne oczekiwania. Piosenką, która została we mnie na zawsze, jest najbardziej rozpoznawana piosenka tej grupy, czyli „Długość Dźwięku Samotności”. To utwór o każdym z nas, trochę o mnie i o Tobie, bo każdy lubi „schować się na jakiś czas”. Ja w takich chwilach chowałem się w kącie pokoju i słuchałem Myslovitz.



Za co cenię twórczość Myslovitz? Za genialną delikatność w warstwie muzycznej. Wsłuchując się w nią, widzę krakowskie uliczki, przemoczoną kostkę brukową, zapalone światełka w oknach lokali, ledwie tlące się latarnie. Idę przez noc sam i dobrze mi z tą samotnością. Teraz już wiem, że każdy jej potrzebuje. Dzieje się tak za sprawą niezwykle sugestywnego obrazu świata zbudowanego przez Artura Rojka, świetnie przy tym operującego słowem. Uwagę zwraca także muzyczna różnorodność albumu. 
Kiedy trzeba, gitara huczy i jazgocze, dostarczając brzmienia pełne pogłosu (brawa dla Wojtka Powagi). Klimatyczne bębny trzymają nas w napięciu, bo nigdy nie wiemy, kiedy nastąpi wybuch, tak jak np. w piosence „Zamiana”. Wyrazistości dodaje płycie delikatność gitar akustycznych w połączeniu z jedynym w swoim rodzaju głosem Rojka. Uważam, że krążek ten jest jednym z najlepszych, jakie ukazały się na polskiej scenie muzycznej. Usiądźcie, włączcie go i posłuchajcie!


Myślę, że na razie wystarczy moich wspomnień. Powrócę do nich niebawem, bo choć ważne jest poznawanie nowych rzeczy, warto czasem wrócić do tego, na czym się człowiek wychował. Ach, piękne czasy minione!


Tekst: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Czytaj dalej »

Moja lista blogów