Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

czwartek, 3 grudnia 2015

Zielone Ludki - Wczesny Retinoll

Uwielbiam stan, kiedy włączam płytę i od razu pojawiają się dreszcze, ale jeszcze lepsza jest sytuacja, gdy dreszcze nie znikają, dopóki płyta się nie skończy. Tak było w przypadku krążka muzyków z Działdowa. Z twórczością Zielonych Ludków zetknąłem się podczas oglądania programu Must Be The Music i już wtedy poczułem, że trafiłem na coś niezwykłego, bardzo oryginalnego, choć przy tym niełatwego w odbiorze. To coś płynęło z samej muzyki, a wzmocnione było osobowościami artystów, w tym przede wszystkim nieszablonowością Koto – Szynszyla, będącego ich znakiem rozpoznawczym. Nie wiem dlaczego, ale od razu zespół ten przykuł moją uwagę. O płycie wiedziałem już dawno, lecz w natłoku spraw umknęła mi ona zupełnie. Na szczęście wraz z kolejną edycją telewizyjnego show zespół przypomniał o sobie.




To prawda, że okładka płyty „Wczesny Retinoll” nie należy do specjalnie przekonywających. Nie rzuca się w oczy, ale też nie odpycha. Prosta, stonowana okładka to w sumie dobry pomysł muzyków, aby należycie powitać nas przed posłuchaniem muzyki. Zawsze wolę umiar od zbędnego przepychu.






Okazuje się, że tytuł płyty jest jednocześnie nazwą rodzaju muzyki, jaki wykonują artyści. Fakt, iż nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim terminem, w Polsce czy na Zachodzie, z taką muzyką. I na tym według mnie polega szczególna wartość zespołu, który okazał się na tyle kreatywny, że wypracował swój własny styl – oryginalne i emocjonalne brzmienie, wywołujące u odbiorcy wiele wrażeń.

Przy nagrywaniu płyty wykorzystano dużo syntetycznych brzmień, które docierają do uszu słuchacza, ani nie przeszkadzając, ani nie wywołując efektu znużenia. Wręcz przeciwnie:  znacznie wzmacniają muzyczne doznania. Właśnie to uwielbiam na tej płycie: zdobycze technologiczne wykorzystali muzycy celowo, z jakimś twórczym zamysłem, potrafili użyć nowoczesności tak, aby efekt nie był hałaśliwy czy niezrozumiały.




Oczywiście utwory z płyty nie ograniczają się do samych elektronicznych instrumentów. Świetną robotę wykonał tutaj perkusista zespołu, który uraczył nas ciekawymi rytmami, operując dodatkowo syntezatorem (tak przynajmniej bywa na koncertach). Całość dopełniają prosta gitara,  wygrywająca różne motywy, oraz niezła, mimo że nierzucająca się w ucho, linia basowa. Rezultatem takiego rozłożenia akcentów są spokojne dźwięki, od czasu do czasu przeplatające się z bardziej energicznymi rytmami. Muzyka, którą otrzymujemy, nie jest łatwa w odbiorze. Intryguje i nie tyle może wprawia w melancholię, co przejmuje dreszczem. Oryginalność motywów z pewnością sprawi, że nie wszyscy odbiorą ją tak samo. To wielka sztuka, zważywszy że momentami płyta wydaje się aż nazbyt monotonna. Kryje się w niej jednak jakaś tajemnica, potęgująca wywoływane emocje. 



Jeżeli chodzi o głos Michała Radzimińskiego, to w moim przekonaniu jego barwa stanowi idealne zwieńczenie prezentowanej muzyki. Choć niektórzy pewnie uznają ją za nużącą, mało wpadającą w ucho albo schodzącą na dalszy plan, mnie ona przekonuje, gdyż jest nietuzinkowa i dobrze dobrana do wykonywanych piosenek.  Plus, że jest to barwa głęboka – pozwala to wokaliście wprawić nas w nastrój zadumy i wzmocnić przeżywane przez nas emocje. Jak wspominałem we wstępie, wywołane dreszcze nie mijają po pierwszej piosence. To w dużej mierze także zasługa pana Michała.



Teksty piosenek również zmuszają do przemyśleń. Dotyczą ludzkiej egzystencji i wszystkiego, co nas otacza. Jednak aby to odkryć, trzeba uważnie się w nie wsłuchać. Nie należą one do tekstów łatwych, przy których można pić kawę, oglądać telewizję bądź rozmawiać z przyjacielem, naraz . Teksty te wymagają skupienia. 






Podsumowując: płyta wywołała u mnie pozytywne napięcie, towarzyszące mi od początku do końca. „Wczesny Retinoll” to mnóstwo emocji,  skrywana w dźwiękach tajemnica oraz subtelność doprawiona lekko rockowym brzmieniem. Do tego niebanalne, treściwe teksty, wnoszące coś w nasze życie.
Moje ocena jest wysoka: 8/10, tak na dobry początek. Życzę sukcesów i kolejnych świetnych pomysłów. Mam nadzieję, że Zielone Ludki utrzymają własny styl. Chętnie zobaczyłbym ten zespół podczas koncertu już na dużej klubowej scenie i liczę, że tak będzie.




Recenzja Przemek Ustymowicz,

Korekta Mariola Rokicka 
Czytaj dalej »

wtorek, 24 listopada 2015

Kobiety - Podarte Sukienki

Zespół Kobiety został założony w 1999 roku, ja natomiast usłyszałem o nim dopiero niedawno przy okazji słuchania singla promującego ich nową płytę. To potwierdza, iż w Polsce jest masa świetnych zespół i nawet najbardziej zagorzały fan muzyki, będący na bieżąco z ostatnimi przebojami, zawsze może odkryć w niej coś ciekawego. Zespół pochodzi z Trójmiasta i jak można się dowiedzieć, gra muzykę rockową połączoną z muzyką popową – jest to tzw. avant-pop, choć w moim przekonaniu muzyka proponowana przez Kobiety wymyka się takiej kwalifikacji, reprezentując raczej bliżej nieokreślony gatunek. Dowodzą temu „Podarte sukienki”. 





Krążek zapakowany został w prostą, stonowaną okładkę, która niewątpliwie stanowi jego duży atut. Estetyczny minimalizm, bez przepychu i zbędnych szczegółów, za to z harmonią i w dobrym guście – to właśnie jest to, co lubię. Szkoda tylko, że sukienka przedstawiona na okładce nie jest podarta, jak sugerowałby tytuł płyty, a jedynie pomięta, to okładkę uznaję za w pełni udaną.



Gdybym chciał napisać o muzyce zawartej na płycie, krótko mógłbym napisać: ‘’bez owijania’’.  bo jest to głównie proste, czasem energiczne, a czasem spokojniejsze gitarowe granie, które wywołuje wiele pozytywnych odczuć. Porywa słuchacza delikatnością  i subtelnością muzycznych fraz, ich melodyjnością i wyrazistością. 

Nie brakuje tu lekkich elektronicznych smaczków (wyraźne w piosence „Pod nami rzeka”), jednak w utworach słychać zazwyczaj mało skomplikowane linie gitary rytmicznej oraz dobrze dobrane do nich rytmy perkusji, niebędące na szczęście nieprzyjemnym jazgotem. Wszystko to podkreśla bas, który tworzy znakomite tło rytmiczne. Do tego dochodzą jeszcze dźwięki klawiszy, profesjonalnie uzupełniające inne instrumenty elektroniczne. W rezultacie otrzymujemy brzmienia, przy których odpoczywamy, jednocześnie się nimi delektując. 





Tym, co z pewnością przykuje uwagę słuchaczy, są podsycające emocje psychodeliczne motywy gitarowe, które co jak co, ale potrafią wywołać ciarki na skórze, np. w bardzo spokojnym utworze, zresztą jednym z lepszych na płycie, „LSD’’ taki motyw nadchodzi jak wybuch podczas spokojnego spacerku – podobne zabiegi z reguły nie działają, a tutaj spotkało mnie miłe zaskoczenie.



 


Nie da się ukryć, że cała płyta jest efektem świetnych zabiegów muzycznych. Naprawdę długo myślałem, do czego mógłbym się przyczepić jako recenzent. Niestety... wszystko mi się podoba: lekkość muzyki, która subtelnie koi słuchacza, nawet jeśli są to szybsze utwory, zawarty w niej ogromny ładunek emocji, a przy tym duża ich różnorodność (znajdziemy tu całą gamę uczuć, od złości i rozgoryczenia, przez żal i smutek, po radość i euforię), jak również niebanalne odchodzenie od schematów, przy jednoczesnej prostocie rozwiązań artystycznych.



Stonowane kompozycje umiejętnie przepleciono na krążku bardziej energicznymi utworami, w związku z czym znajdzie tu coś dla siebie zarówno osoba szukająca spokoju i łagodnych brzmień (np. piosenka pt. „Szczęśliwy dzień”), jak i osoba poszukująca czegoś, co pozwoli jej się wyszaleć (np. piosenka pt. „Eksplozja cudów”). Podczas słuchania płyty, z piosenki na piosenkę, wydawało mi się, że każda kolejna jest lepsza niż poprzednia. 

Wieńczy je piosenka tytułowa, czyli „Podarte sukienki”. To w mojej ocenie jedna z lepszych piosenek, jakie udało mi się usłyszeć w tym naprawdę gorącym roku muzycznym, a na pewno najlepsza piosenka tej płyty. Może nie sprawdzi się ona jako radiowy hit, lecz wyjątkowo przenika naszą duszę i na długo pozostaje w pamięci. W dodatku skumulowane są w niej wszystkie emocje , przez co stanowić może doskonałe podsumowanie krążka. Świetna robota!







Dużym plusem jest ponadto wokal Grzegorza Nawrockiego, który dysponując łagodnym głosem, świetnie manewruje między niskimi a wyższymi dźwiękami. Buduje on pewnego rodzaju napięcie, momentami wprost elektryzując słuchacza. Może nie jest to wokalista wybitny, ale faktycznie wkłada serce w to, co robi, i bez przerysowania potrafi oddać rozmaite emocje.

Teksty nie są jakoś szczególnie skomplikowane, ale daleko im do tandety oraz monotonnych radiowych banałów. Są błyskotliwe, proste i dosadne. Być może co wrażliwsi odczują dyskomfort, słysząc słowa: …umrą pszczoły, a meteoryt rozpierdoli cały świat..., ale z drugiej strony po co owijać w bawełnę, składać trudne do bólu metafory i kolorować na siłę piosenki, skoro można wyrazić daną myśl prosto i zwięźle. Co ciekawe, wulgaryzmy wcale nie ujmują  płycie liryzmu. Wzbogaca go natomiast lekko ironiczne spojrzenie na świat – i to kolejna mocna strona tekstów.







Biorąc pod uwagę powyższe spostrzeżenia, śmiało mogę wystawić płycie ocenę 9/10. Dlaczego nie 10? Ponieważ Kobiety to nie Happysad. To oczywiście żart (dla sprostowania: Happysad to mój ulubiony zespół). A poważnie mówiąc, muszę raz jeszcze podkreślić, iż zespół Kobiety przygotował naprawdę ciekawy materiał: oryginalny i różnorodny, pikantny, ale i stonowany, bez przepychu czy zbędnych komplikacji. 

Kobiety jak to kobiety... Lubią skraść serce niejednego mężczyzny. Ja oddaję się im cały i z pewnością wielokrotnie będę wracał do niniejszego krążka. Pani Malwinie, która podesłała mi recenzowane tutaj utwory, serdecznie za nie dziękuję.
Cieszę się, że zespół Kobiety, choć dotychczas niedoceniany, płytą „Podarte sukienki” udowodnił, że należy do pierwszej ligi polskiej sceny muzycznej. Jedyne, czego mogę oczekiwać, to jego kolejne płyty i koncerty. Życzę muzykom samych sukcesów. Oby pozostali przy tym, co udało im się zbudować do tej pory.



Recenzja - Przemek Ustymowicz

Korekta - Mariola Rokicka
Czytaj dalej »

piątek, 6 listopada 2015

Semantyka - Cisza

Odkrycia możemy podzielić na te małe i na te większe oraz na te bardziej lub mniej znaczące. Moje odkrycie nie jest czymś wielkim, ale na pewno jest czymś znaczącym, jeżeli spojrzeć na to oczami fana muzyki. Mianowicie moje małe, lecz bardzo ważne odkrycie to zespół Semantyka, który pochodzi z Łodzi. Ostatnimi czasy wydał on album, który bardziej przypomina EP-kę – sam do końca nie wiem... Jest to dziełko, na które natknąłem się zupełnie przypadkiem – i bardzo dobrze, bo gdyby nie przypadek, możliwe, że nigdy o istnieniu Semantyki bym się nie dowiedział.





Na pierwszy ogień leci okładka, która prezentuje się nadzwyczaj skromnie. Minimalizm, spokój i harmonia są w zasadzie walorami tej okładki, według mnie całkiem udanej i pasującej do zgromadzonego na płycie materiału muzycznego. Czasem lepiej odstąpić od przesady, jedynie lekko zarysowując to, z czym za moment będziemy mieć do czynienia. Naprawdę korzystniej dostać zagadkę z wierzchu i rozwiązać ją po zajrzeniu do środka niż od razu otrzymać gotowe rozwiązanie.



Szybkim krokiem przejdę teraz do muzyki, którą śmiało można określić jako głośną ciszę. I właśnie owo określenie łączy wiele aspektów płyty: sam zespół, muzykę, okładkę etc.

W przypadku recenzowanej przeze mnie płyty muzyka jest głośną ciszą, która nie ma jednak nic wspólnego z hałasem, i to z tego krążka pan Piotr Rogucki powinien zaczerpnąć sposób obchodzenia się z elektronicznym brzmieniem. Po pierwsze nie spotkamy tutaj natłoku fonii, wyzwalającego mało przyjemne uczucie zagubienia i chaosu. Tym samym łatwo przeniknąć do sedna muzyki. Brzmienia nie trzaskają do drzwi, a zaledwie lekko w nie pukają. Po drugie muzyka gitarowa świetnie łączy się z nowoczesnością, wszystko z kolei podkreśla wyrazista linia basowa.





Motywy wykorzystane w utworach tworzą niezwykły, emocjonujący klimat, w którym mam ochotę pozostać jak najdłużej, zagłębiając się w kolejne rejony dźwięków. Co ciekawe, podczas pierwszego odsłuchania krążka muzyka wydawała mi się dość monotonna, jednak z każdym kolejnym odtworzeniem płyty odbierałem ją nieco inaczej i wyczuwałem całkiem inne smaki.



Mógłbym porównać ją tutaj do whisky, która z każdym łykiem zapewnia nam zupełnie inne odczucia. Niemniej jeżeli spróbujemy jej nie w porę lub za szybko, bez odpowiedniego delektowania się nią, możemy spotkać się z rozczarowaniem, a wtedy odstawimy ten trunek, nie dając mu już drugiej szansy. Podobnie jest z tym krążkiem: każdemu radzę posmakować go przynajmniej dwa razy, aby muzyka mogła wywołać w nim różne odczucia i emocje.


Jeśli chodzi o warstwę muzyczną, dostrzegam duże podobieństwo z zespołem The xx, który osobiście uwielbiam – według mnie tak właśnie jak u nich powinny brzmieć instrumenty połączone z elektroniką. Udaje się to osiągnąć również Semantyce, która świetnie łączy ze sobą dwa światy muzyczne, bez fundowania nam przy tym zbędnego wrzasku oraz zgubnego galimatiasu







Wokalistką zespołu jest pani Alicja Migda, dysponująca głosem, który okazał się dla mnie niemałym zaskoczeniem za sprawą jego niskiego brzmienia – spowodowało ono, że gdyby nie słowa, z których wynikało, iż chodzi o kobietę, byłbym przeświadczony, że piosenki wykonuje mężczyzna.

I na tym kończą się superlatywy. Teraz niestety będzie pod górkę. Wokalistka według mnie za mało raczy nas śpiewem, rezygnując z niego na rzecz recytowania. W efekcie otrzymujemy coś na wzór poezji śpiewanej. Linie melodyczne są jak na moje ucho zbyt do siebie podobne, prawie identyczne. Ma to w sobie pewien urok, który niekoniecznie wychwycą wszyscy słuchacze. Co prawda jednolitość ta czyni z poszczególnych historii jedną wspólną opowieść prezentowaną w kilku odmiennych sceneriach, jednak na ogół jest to minus, ponieważ monotonna melodia może znużyć.



Minusem jest też stonowanie wokalu, skutkiem czego ani mnie on nie uniósł, ani nie zdołał pogłębić przeżywanych doznań. Czyżby był to celowy zabieg związany z wciąż powracającym na płycie wrażeniem ciszy? A może tylko wynik zwyczajnego braku „wyrobienia muzycznego”, bo jak wiemy, zespół jest bardzo młodym tworem.


Co do tekstów, w większości są naprawdę mocno liryczne. Da się to wychwycić przy drugim czy trzecim odsłuchaniu, gdyż tak samo jak przy muzyce, tak i przy słowach potrzeba czasu, aby w utworach na pozór schematycznych odnaleźć  niepowtarzalne subtelności





Podsumowując: mimo drobnych niedociągnięć jest to album, który zapada w pamięć. Kiedy się go słucha, chce się jeszcze więcej i więcej. Niestety zostaliśmy uraczeni tylko sześcioma utworami, ale i one smakują wybornie. Pozornie kolejny z wielu mało wyrazistych krążków, skrywa on jednak wiele nietypowych rozwiązań, czym przykuwa uwagę. Nie ma tu natłoku, w którym poruszalibyśmy się jak po śnieżnych zaspach. Przeciwnie: otrzymujemy coś świeżego i lekkiego, gdzie połączenie nowoczesności z gitarami daje wspaniałe brzmienie.
Z czystym serduchem daję płycie 7/10. To na dobry początek przede wszystkim za odejście od schematu, celne połączenie elektroniki z gitarami oraz brzmieniowe wyciszenie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś usłyszę o Semantyce.


Recenzja, 

Przemek Ustymowicz 

Korekta, 

Mariola Rokicka 


link do płyty za darmo: https://play.spotify.com/album/3iEfqPJToCBF7CfZqgYpr2



Czytaj dalej »

sobota, 24 października 2015

Piotr Rogucki - J.P. Śliwa

Roguc, znany głównie z twórczości związanej z grupą Coma, na pewno szokuje formą swojej trzeciej solowej płyty. Polski rockman i twardy sceniczny drapieżnik w swojej solowej twórczości przemienia się we wrażliwą, niespełnioną osobę. Ogólny zamysł niekonwencjonalności krążka polega na odejściu od formy muzyki jako rozrywki i zamienieniu jej na sztukę, będącej czymś głębszym. 

„J.P. Śliwa” jest dla mnie nie lada wyzwaniem, a na pewno wyzwaniem pozostaje dla samego Roguckiego, który tak właśnie określił tę płytę. Dołączony tekst dramatyczny oraz grafiki jego autorstwa mają pobudzić naszą wyobraźnię oraz skłonić do refleksji, gdyż podobnie jak sama płyta ukazują problemy pokolenia JP2, czyli generacji ludzi będących rówieśnikami artysty. 





Rozgrzewka zaczyna się bardzo dobrze! Okładka jest jedną z lepszych grafik, które miałem przyjemność oglądać. Drobna abstrakcja z nieprzesadzoną kolorystyką pozwala szybko wejść w klimat, w jakim płyta jest utrzymana. Na pewno serce to adekwatny symbolem tematyki poruszonej przez Roguckiego.



Zacznijmy od dźwięków, które z pewnością nie są związane z brzmieniową prostotą muzyki rockowej. Otóż otrzymujemy ogrom zróżnicowanych brzmień, zaczynając od syntezatorów i klawiszy, a kończąc na standardowych sześciu strunach, których jednak nie słychać za wiele. 

Niestety słuchacze mogą pogubić się w formie muzycznej, z którą ja sam miałem problem – ciągłe wrażenie chaosu, afektacji oraz niepotrzebnego skomplikowania formy. Nie wiem, czy jest to celowy zabieg, czy po prostu lekka przesada i zabawa Roguckiego z dźwiękami, która nie do końca wyszła płycie na dobre i może przypominać ona zabawę małego dziecka z zabawkami. 






Oniemiałem, kiedy po utworze ''Mama 01'' nastąpił kawałek ''Emotions'' – może on wprawić w osłupienie niejednego zatwardziałego znawcę muzyki, dodajmy: jakiejkolwiek. Następstwo mocnego brzmienia oraz natłoku instrumentów po melancholijnym spacerze jest jak szok termiczny. Całe szczęście utwór ''Emotions'' ratuje sama końcówka, która po przearanżowaniu na nową piosenkę wyszłaby świetnie. Dlatego uważam, że płyta jest to zlepek dobrych, lecz mało komercyjnych utwór oraz tych, które wyszył, nie tak jakbym tego oczekiwał, a na pewno po zapowiedziach, przez artystę.  


Zdziwieniem był dla mnie sam wykony artysty, która popisał się świetną barwą głosu, który przekonująco wprowadza nas w historię, co ostatnio nie należało do atutów Roguckiego. Ciekawym rozwiązaniem było zaproszenie innych muzyków do współpracy przy płycie: m.in w utworze ''Vision of Sound'' mamy okazję posłuchać Klaudii Wieczorek,  natomiast piosenkę ''Płyń'' wzbogacił wokal Izoldy Sorenson.




Oczywiście propozycja takiej muzyki tchnie świeżością. Lubię syntetyczne brzmienia wplatane w kulturę rockową, niestety nie do końca udało się to naszemu artyście. Na płycie są momenty dobre muzycznie oraz te, które niestety wypadły całkowicie źle, stąd moje zagubienie. Całość pomyślana została jako spójna forma, jednak jak dla mnie tworzy labirynt, z którego przy pierwszej próbie można się nie wydostać, a momentami chyba sam Rogucki się w nim gubi.
  


Jeżeli chodzi o treść, to płyta miała w zamyśle przedstawiać historię chłopca z pokolenia JP2, który pragnął dokonać wielkich czynów, niestety nie udało mu się tego osiągnąć i jest teraz  niespełnioną osobą pracującą gdzieś na emigracji. Jak podkreśla artysta, ze swym przekazem chciał trafić do różnych grup wiekowych. 

No i tutaj zaczynają się schody, bo jak zrozumieć taką historię komuś, kto reprezentuje już inne pokolenie? Nie jestem w stanie zrozumieć płyty w pełni - tworzy ona mały konflikt pokoleniowy, ponieważ głębi historii nie dostrzegłem, a w dodatku teksty Roguckiego znane są ze swojej niedosłowności oraz abstrakcji, dlatego cała płyta nie jest łatwa w odbiorze, natomiast są momenty na płycie , które można uznać, za naprawdę dobry liryk.


Na pewno nietrafionym połączeniem jest mieszanie tekstów w języku angielskim z tekstami polskojęzycznymi. Niewiele to wnosi do interpretacji utworów, utrudnia za to ich odbiór, ponieważ nie każdy musi na tyle swobodnie operować językiem obcym, by właściwie zrozumieć całość tekstu. 







Rzecz jasna płyta oferuje nam kilka dobrych smaczków, zarówno pod względem muzyki, jak i tekstów. Na pewno jej ogromnym plusem jest ujęcie muzyki jako twórczości z przekazem oraz próba ukazania jej wrażliwości 

Osobiście nie dostrzegłem spójności historii, która tylko lekko rysowała się w mojej wyobraźni, a same piosenki zostały za bardzo przyprawione co spowodowało chaos. Dodatkowo łączenie języka obcego z naszym ojczystym powoduje, że płyta staje się mniej zrozumiana.

Moja ocena jest bardzo surowa tj. 4/10. Pomysł był świetny, niestety wyszedł cierpki zakalec, który w połowie jest do zjedzenia, natomiast reszta nie.  Lubię twórczość Roguckiego szanuję go bardzo, jako muzyka oraz jego pomysł, lecz myślę, że wydał on na świat o wiele lepsze rzeczy, niż ''J.P. Śliwa''.




Recenzja,

Przemek Ustymowicz

Korekta,

Mariola Rokicka


link do płyty za darmo :https://play.spotify.com/album/6LHmCOfejQEOoXpFztfHL2
Czytaj dalej »

poniedziałek, 19 października 2015

Tabu - Meteory (2015)

''Meteory'' to czwarty album studyjny grupy Tabu, która pochodzi z moich rejonów, czyli ze Śląska.
Panowie mieli okazję zagrać już kilka dobrych koncertów, m.in. na PrzystankuWoodstock, na którym udało się im zdobyć Złotego Bączka, czy w radiowej Czwórce. Zdobyli także kilka nagród w różnych festiwalach reggae.


Nie mogło być inaczej  –  również ich najnowszy album utrzymany jest w tradycjach muzyki reggae. Czego wymagam od takiego gatunku? Przede wszystkim dobrej zabawy, aby muzyka mogła mnie nieść i odprężać, przy tym zachowując dość składny liryczny tekst opowiadający jakąś historię.









Tabu funduje nam bardzo przejrzystą okładkę, bardzo adekwatną do tytuły płyty. W końcu uraczony zostałem czymś, czym mogłem przełknąć gorycz, którą odczułem po obejrzeniu okładki ostatniej płyty – „Mikromusic”. Być może mogłaby ona jeszcze bardziej oddawać klimat zachowany na krążku, myślę jednak, że podobnie, jak ja nikt inny nie będzie nią zawiedziony. 


Zacznijmy od aspektu muzycznego: ujmując to metaforycznie, mogę powiedzieć, że muzyka z „Meteorów” rozchodzi się po moim ciele w postaci ciarek, w szczególności wtedy, kiedy słyszę bardzo wyrazistą sekcję dętą. Zespół zagwarantował mi dużą dawkę zarówno pozytywnej energii, jak i świetnej zabawy.

Saksofon oraz inne instrumenty dęte wprost „wbiły mnie w krzesło”, zwłaszcza w piosence pt. ''Nie damy się”.  Bardzo dobrze brzmią również gitary, które przeplatają się z „dęciakami”, wzajemnie sobie nie przeszkadzając. Mamy możliwość usłyszeć oprócz tego instrumenty klawiszowe, subtelnie dopełniające brzmienie płyty niczym łagodny smaczek wyrafinowaną potrawę.





Cała niemal płyta utrzymana jest w klimacie reggae – to energetyczne piosenki, wprawiające słuchaczy w dobry nastrój. Poniekąd płyta odbiega od standardowych brzmień, wyraźnie jest słyszalne w piosence pt. ''Ładuj'', która reggae właściwie nie przypomina - myślę jednak, że jest to bardzo dobre zagranie ze strony twórców, ponieważ dostajemy pewna odskocznie, która na pewno dobrze działa na słuchacza.

Myślę, że muzyka stanowi mocny punkt płyty, z pewnością mocniejszy od wokalu, bo nie ukrywajmy: ten na tle muzyki wypada o wiele gorzej. Co prawda głos Rafała Karwota nie jest zły, jednak nie pociąga tak bardzo, jak dzieje się to w przypadku innych wykonawców piosenek tego gatunku. Oczywiście każdy posiada własne wzorce i upodobania, lecz niestety mnie głos Karwota, nie poniósł, tak jakbym tego oczekiwał. 







Ale fenomen Tabu leży nie tylko w dynamicznej muzyce, lecz także w zerwaniu schematów tekstowych, jeżeli chodzi o gatunek. Muszę przyznać, że słuchałem ich z dużym zaciekawieniem, tym bardziej że znudziło mnie już słuchanie piosenek reggae o marihuanie, jej legalizacji bądź walce z Babilonem. Tabu odbiega od oklepanych schematów ganjy i tym podobnych. Swoimi tekstami zabiera nas w podróż po różnorodnych tematach – czasem miłosnych, innym razem egzystencjalnych.

Chociaż teksty piosenek nie są zbyt głębokie ani przepojone liryzmem, nie przeszkadza mi to jednak, skoro nastawione są na dawanie „paweru” oraz radości. Nie zalatują za to tandetą. Na pewno ich główną cechą jest to, że po krótkim momencie wpadają w ucho. Po usłyszeniu paru słów z takich  piosenek jak '”Moje miasto'' czy ''Nie damy się'' od razu sam zacząłem śpiewać, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. 







Żywiołowość, zabawa, świetna sekcja dęta oraz odejście od tekstowych schematów to w mojej ocenie niepodważalne walory płyty „Meteory”. Mimo że rzadko słucham muzyki reggae, a na pewno płyt tego gatunku, zespół Tabu zachęcił mnie, by częściej sięgać po rytmy Rasta.

Z czystym sercem daję tej płycie 8/10. Życzę zespołowi wielu sukcesów i czekam na okazję, aby udać się na koncert grupy. Mam nadzieję, że dalej będą raczyć nas energią oraz świetną muzyką.







Recenzja, 

Przemek Ustymowicz


Korekta Mariola Rokicka

link do płyty za darmo: https://play.spotify.com/album/7lpJUCjdaHIshXGOgmTTFN

Czytaj dalej »

wtorek, 13 października 2015

Mikromusic - Matka I Żony [Recenzja]

Jesień ze śniegiem gości za oknami, a we Wrocławiu znowu gorąco. Świeży wypiek prezentuje nam Mikromusic. Piąty krążek Pani Grosiak oraz spółki, wydaje się idealnym materiałem na jesienne melancholijne wieczory. A jak jest w rzeczywistości?



No i niestety, nie zaczyna się zbyt dobrze. Na samym początku dotyka mnie rozczarowanie, ponieważ miałem  wrażenie, iż patrzę na okładkę filmu z gatunku horror. Jest to naprawdę, jedna z najgorszych okładek, jakie kiedykolwiek widziałem i miałem możliwość oceniać. Gdyby okładka przekazywała jakieś podpowiedzi co do płyty, byłbym ją w stanie zrozumieć, ale jest to niecelny strzał wrocławskiej grupy, nadający się do Japońskiego filmu grozy. Szkoda. 



Z przykrością muszę też stwierdzić, że nigdy nie byłem fanem grupy Mikromusic. Parę numerów zdołałem przegryźć, przetrawić i powiem, że nawet smakowało. Stąd też do tego albumu zabierałem się z mieszanymi uczuciami. Przekonał mnie na pewno gatunek, ponieważ nieczęsto spotyka się zespół grający nu -jazz, czy trip - hop oraz drugą rzeczą, która skłoniła mnie do posłuchania albumu to głos głównodowodzącej. Zawsze dobrze poznać coś nowego oraz dać komuś jeszcze jedną szansę. 


Zabrałem się do słuchania. Na wstępie po dwóch minutach, rozmyślałem nad sensem słuchania płyty do końca. Numer pt. ''Krystyno'', był chyba gorszym pomysłem od okładki. Danie tej piosence, tak ważnej roli na płycie jest kolejnym niecelnym strzałem Mikromusic. Nie wiem dlaczego, akurat ten numer znalazł się jako  pierwszy, notabene najważniejszy, ponieważ on otwiera, wprowadza nas w klimat płyty, prezentuje emocje, przeżycia itd. 




Całe szczęście kul w magazynku jest wiele. Plusem płyty jest to, że jest w niej więcej energii, niż na poprzedniej, a głos Natalii Grosiak idealnie współgra z muzyką, nadając jej kobiecej łagodności. 
Grosiak daje nam możliwość poznania jej w tym albumie -  temat jest bardzo kobiecy i raczej spójny. Stąd też interpretuje tytuł albumu. 
Na pewno nowością jest też dynamika, wyróżniająca się z całej dyskografii grupy. Według mnie robi to dobrze zespołowi, ponieważ nadaje mu świeżości. 


Oczywiście płyta posiada, również melancholijne piosenki. A tutaj strzałem tym razem w sam środek okazał się numer, na którym gościnnie zaśpiewał Skubas, mianowicie ''Bezwładnie''. Osobiście dla mnie jest to najlepszy kawałek tej płyty, który jest dobrym lirykiem, posiada zgraną, bardzo delikatną oraz prostą kompozycje, a głos Skubasa współgra z wokalistką. 

Kolejną rzeczą, która broni płyty, przed moim ogniem krytyki są teksty. Tak, jak już wspomniałem temat jest kobiecy, spójny oraz liryczny. Snuje też domysł, że jednak płyta nie jest dla każdego. Niestety Mikromusic, posiada cechę, wywoływania innych emocji, niż większość zespołów. Jest to coś może bardziej dojrzałego i nie przeznaczonego dla prostego słuchacza, jakim jestem ja.



Nadszedł czas oceny. Nigdy nie zastanawiałem się tak długo, jak podsumować album i jaką ocenę mu nadać. Z jednej strony dużo wpadek i to na samym początku. Okładka filmu horror oraz pierwsza piosenka z jakże wybitną solówką na instrumencie klawiszowym. 
Z drugiej strony dobry, spójny, kobiecy liryk oraz udany feat. ze Skubasem. Ponadto kilka naprawdę energicznych ciekawych kompozycji oraz głos samej Pani Grosiak, daję spójną całość. 

Niestety pomimo kilku utworów, które naprawdę się spodobały to grupa dalej nie przekonuje mnie do siebie. Może jest to coś naprawdę trudnego z czym nie umiem się zmierzyć. Natomiast album może się spodobać, a na pewno spodoba się fanom zespołu. Dynamika, energia oraz teksty ratują album i w swoim gatunku, zapewne jest skarbem. 
Moja ocena to 5/10. Surowo będę patrzył na ten album i nie jestem pewien, czy kiedykolwiek do niego wrócę. Może kiedyś? Kiedy dojrzeję, zrozumiem, bądź pokocham spółkę Natalii Grosiak. 




Recenzja,
Przemek Ustymowicz


Link do płyty za darmo: https://play.spotify.com/artist/7JFi4ROpWvJU9ZMmHn8Yp5

Czytaj dalej »

niedziela, 11 października 2015

Mjut - 9 [recenzja]

Wracamy znowu do poprzedniego miesiąca, a dokładnie do płyty zespołu Mjut, który po pięciu latach raduje nas albumem pt. ''9''. Z braku czasu oraz lekkiej nieuwagi, nie miałem okazji przesłuchać płyty w dniu jej premiery, ale wszystko już zostało nadrobione. Panowie artyści kazali długo czekać, aby znowu można było usłyszeć ich w akcji, jednak wracają znowu na półki.




O okładce płyty powiem niewiele, ponieważ nie jest najlepszą okładką, ani najsłabszą jaką kiedykolwiek widziałem. Moje odczucia są inne i widziałbym ją zupełnie inaczej, lecz tak jak powiedziałem, nie jest źle i może znajdą się kolekcjonerzy, którzy będą cieszyć się jej widokiem.

 Ostatnia płyta oraz piosenki Mjut przyzwyczaiły mnie do niepowtarzalnego klimatu muzycznego, który wywołuje na moim ciele ciarki - wyrazistej linii basowej, świetnych motywów oraz melodii, a skończywszy na barwie głosu Patryka Kienasta, który jest delikatny, lecz kiedy trzeba naprawdę daje czadu.


Energia szczególnie jest odczuwalna właśnie na tym albumie, który jest nieco bardziej energiczny od swojego poprzednika. Dziewiątka nie zawiodła mnie wcale pod względem muzycznym jest to czego oczekiwałem. Słuchając piosenki ''Tyle, ile Chcę'', która została wydana długi czas przed premierą płyty, czułem zapowiedź czegoś naprawdę świetnego.




''9'', jest to połączenie naprawdę świetnych motywów gitarowych z lekką i klimatyczną elektroniką, która nadaję świetnego nowoczesnego brzmienia piosenką, które osobiście bardzo lubię . Wyrazisty bas oraz świetne wstawki drugiej gitary, powodują że słuchając płyty wyłączyłem się całkiem i przeniosłem się do muzycznego świata Panów z Trójmiasta.

Najlepszym jest to że album nie jest monotonny. Płyta zaczyna się mocno, wyraziście i brudno utworem ''Nietoperz Mówi Nie'', który zalatuje na kilometr Spiętym i Lao Che, inne utwory zaś brzmią typowo alternatywnie np. ''Tyle, ile Chcę'', który jest na pewno hitem tej płyty. Natomiast utwór ''Zły Los'' to już zupełnie inna bajka - ciekawe eksperymentowanie z dźwiękami daje nam naprawdę piosenkę, nad którą warto przystać na dłużej.

Teksty Mjut zawsze były oryginalne, dość trudne w odbiorze i nie każdemu na pewno mogły się spodobać. Podobnie jest na tej płycie, która jest bardziej optymistyczna, momentami można odczuć dość dosłowne oraz proste w przekazie słowa, jednak teksty są utrzymane na poziomie oraz w stylu Mjut, który osobiście uwielbiam.

Minusem natomiast jest ilość piosenek na płycie, która pozostawia po sobie niedosyt. Według mnie jak na tak długi okres czekania, artyście mogli uraczyć nas dwiema, bądź trzema piosenkami więcej. Natomiast liczy się jakość, a nie ilość i czasami lepiej pójść spać z niedosytem, niż przesycić się i nie powrócić więcej do tej samej restauracji.


Po pięciu latach czekania jestem bardzo zadowolony z płyty . Mjut kazał czekać, ale wydał krążek, który jest naprawdę dobrą alternatywą. Łączenie gitary z dźwiękami elektronicznymi wyszło zespołowi, jak najbardziej na plus. Teksty to niezła liryka, która nie każdemu musi się spodobać, lecz mi odpowiada głównie w całości.
Moja ocena to 8/10. Osobiście jestem fanem zespołu, oczekuję koncertu grupy i mam nadzieję, że na następny album nie będziemy musieli czekać kolejnych pięciu lat.



Recenzja,
Przemek Ustymowicz


link do płyty za darmo: https://play.spotify.com/artist/1wUHBeEqTjk4NEi2KacDih
Czytaj dalej »

piątek, 9 października 2015

Marcelina - Gonić Burzę (2015)

W końcu doczekałem się albumu, na który wypatrywałem z upragnieniem.  Marcelina słodka i grzeczna dziewczynka swoim głosem urzekła mnie dawno temu, dlatego stała się moją ulubioną polską artystką. Jej ostatnie albumy słuchało mi się na ogół z przyjemnością, dlatego oczekiwania na pewno wzrosły. W końcu doczekałem się jej trzeciego albumu pt. '' Gonić Burze'', za którego słuchanie zabrałem się z namiętnością.




Od razu powitała mnie trafiona okładka płyty. Nie wiem dlaczego, ale właśnie, tak wyobraziłem sobie Marcelinę piszącą teksty do tej płyty - leżącą w zamyśleniu, przy kubku herbaty rozmyślającą nad doborem słów. Prosta artystyczna fotografia - nic prostszego, aby okłada nie odstraszyła kolekcjonera, zanim ten przejdzie do słuchania płyty.


Płyta ''Gonić Burzę'' jest to świetny miszmasz muzyczny, który jak ulał pasuje na jesienne wieczory.
Kiedy Marcelina wypuściła do sieci singiel '' Nie Mogę Zasnąć'', pomyślałem: ''Wow, ale to ma w sobie dużo energii!''. Takiej też płyty zacząłem oczekiwać - energicznej, mocno gitarowej z jak zwykle dobrym tekstem. Dostałem natomiast wiele miłych zaskoczeń, oczywiście energii płycie nie brakuje w żadnym wypadku.

O muzykę nie martwiłem się w żadnym stopniu. Robert Cichy zadbał o dobry dźwięk gitary, aby nie był zbyt twardy, nieprzejrzysty i mało kobiecy. Cichy jest mistrzem różnego rodzaju zagrań oraz komponowania, a reszta muzyków m.in Michał Olesiński, Marcin Ułanowski oraz Jacek Szafraniec dopełnili wszystko swoimi instrumentami. Stworzyli w ten sposób muzykę, która jak najbardziej kojarzy mi się z twórczością Marceliny.

Artyści uraczyli nas rozmaitymi stylami. Mamy dużo utworów, które są mocno folkowe np utwór pt. ''Świt'', gdzie użyto gitary klasycznej, natomiast rockowym smaczkiem jest '' Nie Mogę Zasnąć''. Ciekawym rozwiązaniem też popisali się muzycy w utworze '' Liliowa'',  gdzie zrobiony został ciekawy, klimatyczny, również folkowy wstęp.
W utworach głównie dominuje gitara akustyczna, jednak jest ona dopełniana innymi instrumentami. Usłyszeć można również skrzypce, które sprawiają bardzo przyjemny folkowy klimat.



No i oczywiście całą muzykę swoim delikatnym i jedynym w swoim rodzaju głosem dopełnia Marcelina. Delikatnie porusza się pomiędzy dźwiękami, jest czuła oraz emocjonalna. Co sprawia dopełnienie idealne. Jak tutaj nie kochać jej głosu? Kobiece teksty oraz idealnie skomponowana muzyka tworzy spójną całość, której można słuchać w kółko i kółko.

Pani Stoszek w tej płycie udowodniła również swoją wszechstronność - poruszanie się pomiędzy ciepłymi utworami, następnie przechodząc na bardziej stanowcze kawałki, aż po rockowy utwór z pazurem to wymaga na pewno nie lada wyzwania.

Na płycie jest dużo tematów miłości i tego nie da się ukryć, jednak Marcelina według mnie pominęła wszelkie zapisane schemaciki takich piosenek - nie ma tutaj w kółko śpiewania o złamanym sercu, bólu oraz czekaniu na lepszy czas. Teksty to ładne liryczne historie, które słucha się z przyjemnością .
Przykładem jest utwór ''Liliowa'' jeden  z lepszych na tym albumie.
Kolejnym miłym smaczkiem jest piosenka pt. '' Jak Szepczą Mewy'' - bardzo dobra muzycznie , jednak najlepszym w tym jest dopełnienie wokalu Marceliny, przez wokal męski. Buduje to pewien romans, który świetnie pasuje w tej piosence. Takich smaczków mogłoby być więcej, lecz trzeba uważać, aby smaczek nie przerodził się w przesyt.





Całe szczęście na płycie nie ma przesytu, oklepanych tematów czy motywów. Płyta jest bardzo ciepła w stylu Marceliny, która świetnie balansuje pomiędzy różnymi stylami, leczy w tym utrzymując swój , który pozwoliła sobie zbudować, przez ostatnie lata.
Jej delikatność wypełnia muzykę, która jest skomponowana bardzo miękko, przejrzyście, a co najważniejsze jest różnorodna.

Moja ocena jest jasna i jednoznaczna ( wcale nie kierowałem się moją cichą miłością do artystki, haha). Album Marceliny  pt. ''Gonić Burzę'' otrzymuję ocenę 9/10.
Jestem przekonany, że nie raz jeszcze powrócę do tego krążka, a kilka  piosenek zawartych na płycie zrobi nie lada szum w świecie muzycznym,


Recenzja,

Przemek Ustymowicz


link do płyty za darmo: https://play.spotify.com/album/6yswp2JKseBB4mU0Hf1rQ7
Czytaj dalej »

piątek, 9 października 2015

Kortez - Bumerang (2015) [recenzja]

Minął muzyczny wrzesień, a mi przez moją nieuwagę umknęła, jedna bardzo ważna płyta. Na myśli mam płytę ''Bumerang'' Korteza. Pewnego czasu odpadł z programu Must Be The Music, jednak później zainteresowała się nim wytwórnia Jazzboy Records. Od tego momentu wszystko potoczyło się tak jak powinno, co przerodziło się w płytę wydaną we wrześniu.



 Znacie takie piosenki w których pierwsze dźwięki sprawiają ciarki na waszych rękach? Kiedy usłyszałem singiel ''Zostań'', właśnie tak się stało. Namiętnie maltretowałem przycisk, aby piosenka jeszcze raz uraczyła moje uszy. Niestety potem odłożyłem postać artysty, gdzieś na bok i kompletnie uleciała razem z tłem premiera krążka ''Bumerang''.
Standardowo muszę zacząć od okładki. Niestety moim zdaniem okładka nie jest wizytówką emocji oraz ogólnej otoczki płyty. Natomiast nie twierdzę, że sama w sobie jest brzydka. Wręcz przeciwnie jest bardzo minimalistyczna, prosta, a jak wiadomo przesadyzm i ogrom szczegółów jest zły. Natomiast patrząc na okładkę można spodziewać się czegoś innego, jednak tak naprawdę jest to najmniej istotny szczegół.






Kiedy zbliżyłem się do postaci Korteza, jako człowieka to słuchając jego płyty miałem wrażenie, że słucham samego artysty, jego duszy oraz emocji, które przede wszystkim nie są wymuszone w piosenkach. A jak wiemy, nie zawsze jest to odczuwalne. Czułem się jak, gdyby Kortez za pomocą płyty mówił: ''Dzień dobry, zapraszam was abyście poznali część mnie, część mojego życia, ale zróbcie to tak, aby każdy poznał mnie inaczej''. Piosenki to czyste emocje i liryka pierwszej klasy - połączona z lekką abstrakcją oraz naprawdę szczerą prostotą. W połączeniu z głosem, który delikatnie, bardzo nienachalnie wiódł mnie przez całą płytę - tworzą spójną całość. Dodatkowo muzyka, która na ogół, dla delikatnego profesjonalnego ucha, może wydawać się dość podobna i ciągła, ale jest to świetny zabieg, który nie przeszkadza Kortezowi, a jest dla niego jedynie pomocnym tłem, które buduje lekko tajemniczy oraz smutny klimat.
Ja osobiście odkryłem w tym albumie pewien rodzaj tęsknoty oraz strachu. Przed czym? Nie jestem w stanie tego jednoznacznie stwierdzić. Osobiście lubię smutną muzykę, a w utworach płyty '' Bumarang'' jest coś oryginalnego. Moim zdaniem cały sukces tkwi w barwie głosu Korteza oraz w tekstach , które w większości dla mnie to arcydzieło.


                           


"Zostań, jak nikt mnie znasz
Przecież dobrze wiesz
Boję się być sam''



Myślę, że po przesłuchaniu płyty, każdy na swój sposób pozna Korteza i jego emocje. Ja tę płytę przeżyłem bardzo mocno, ponieważ uczucia, które zostały wyśpiewane na płycie przedostały się do mojego wnętrza i poczułem się częścią muzyki. Jedno wiem na pewno płyta, jak tytułowy bumerang będzie wracać do słuchaczy i zostawi na pewno piętno uczuć.

Na pozór zwykły balladowy grajek, na którego talencie nie poznali się w telewizyjnym show. Według mnie bardzo dobrze, że tak się stało -  postać Korteza zupełnie nie pasuje do otoczki głośnych, pośpiesznych mediów. Jest on emocjonalnym, dojrzałym muzycznie artystą, a jego album wywołał we mnie wiele uczuć. Najlepiej krążka słuchać wieczorem w samotności w zamknięciu czterech ścian. Moim marzeniem będzie posłuchać go w samotnym domku, gdzieś w górach, gdzie nikt nie będzie przeszkadzał mi w odbiorze. Każde słowo na tej płycie jest po coś nie ma tutaj przypadków, dlatego moja ocena też nie będzie przypadkowa.

Z czystym sumieniem i radością mogę wystawić artyście 9/10 - za przepływ emocji, które nie są wymuszone, a jedynie przedstawiają samego piosenkarza. Kolejną rzeczą będą teksty w których nie ma przypadków, a pozwalają każdemu na zupełnie inny odbiór emocji.
Mam nadzieję, że płyta wróci do mnie jeszcze jak tytułowy bumerang, a na pewno znowu zamknę się z nią w samotności na 40 minutowy, namiętny, pełen emocji romans.



Recenzja,

Przemek Ustymowicz



Link do albumu za darmo - https://play.spotify.com/album/1dXikLZ5jGqZ3y3dfR0ugt

Czytaj dalej »

wtorek, 29 września 2015

OCN - Demon i Karzeł

Znowu wracamy do Wrocławia w związku z premierą płyty grupy Ocean '' Demon i Karzeł''. Sama nazwa krążka, nie bardzo mnie przekonuję i myślę, że od singla promującego płytę są lepsze utwory, lecz jak to mówią; '' Nie oceniaj książki po okładce''. Ja z tym powiedzeniem nie miałem zamiaru toczyć sporów i zabrałem się do słuchania albumu.



Okłada na sam początek robi dobre wrażenie z wyjątkiem nieszczęsnej nazwy, która na szczęście jest napisana dość małym drukiem. Okładka to bardzo ładna fotografia z idealnie kontrastującymi kolorami, które cieszą oko, a sam widok który przedstawia okładka jest na pewno lekkim odwzorowaniem klimatów płyty - bo kiedy słucham takie numery jak ''Na Oślep'' wyobrażam sobie właśnie okładkę oraz to miejsce. Do tego proste logo zespołu bardzo ładnie wpaja się w całe tło. Okładka jak najbardziej na plus.


Przejdźmy do sedna. Cała płyta jest to przeplatanie mocnych i szybkich rockowy brzmień bez  postojów z tymi wolniejszymi i lekkimi w odbiorze, gdzie możemy usłyszeć brzmienia gitary akustycznej oraz możemy doświadczyć przyjemności delektowania się małymi smaczkami, czy to w tekstach, czy muzyce. Czy taki zabieg jest dobry? Trudno  powiedzieć, myślę że głównie zależy to od gustów słuchaczy, czy wolą słuchać płyty, która w całości składa się z porządnego, szybkiego grania  bez wymówek, czy lubią dostać chwilę wytrawności. W mojej opinii na tej płycie kompletnie mi to nie przeszkadza, bo miłym jest kiedy zaczyna brakować powietrza, a nagle dostajemy chwile na złapanie oddechu. Co prawda te szybsze numery są dość monotoniczne i bardzo podobne do siebie, natomiast numery takie jak '' Na Oślep'', czy ''Na zawsze'', według mnie bardzo ratują całą sytuacje.
Wokal Macieja Wasio jest naprawdę dość ciekawy, mocy i wyraźny. jego barwa na pewno nie pozwoli na to aby słuchacz był znudzony niepewnością, czy brakiem charyzmy.










Wrocławska grupa pozwoliła sobie na kompletne pomieszanie brzmień i według mnie to sprawia, że płyta staje się urozmaicona oraz ciekawa w odbiorze. Jednym może to przeszkadzać jednak ja w tej sprawię jestem bardzo pozytywnie nastawiony. Płyta składa się z lepszych i gorszych numerów - wiadomo nie wszystko jest idealne, ważnym jest to że są to jakieś osobiste emocje, które nie są przekazywane na siłę. Minusem jest nazwa płyty, jest to tak naprawdę drobny, natomiast istotny szczegół. 
Nie mogę odnieś się do wcześniejszych płyt grupy OCN, ponieważ do lektury przystąpiłem od końca myślę jednak, że moja ocena nie będzie zbyt surowa oraz powierzchowna. W skali od jednego do dziesięciu punktów Panowie z Wrocławia dostają punktów 6. Punkty zostały odjęte za: monotoniczność kawałków, która tak naprawdę jest to przełknięcia, lecz wada pozostaje dalej. Kolejny punkt został odjęty za nie trafioną nazwę płyty, co w mojej opinii jest dość istotnym elementem odbioru oraz emocji. Ostatnią rzeczą jest to że płyta cała w sobie jest dla mnie jednorazową przygodą. Są numery, które wpadły mi w ucho i na pewno do nich powrócę, jednak krążek ''Demon i Karzeł'', dla mnie pozostawia wiele do życzenia.


link do płyty: https://play.spotify.com/album/5jlTOpWMoBQfsVBpCLbI5L

Recenzja 

Przemek Ustymowicz 
Czytaj dalej »

Moja lista blogów