Muszę przyznać bez bicia, że nigdy nie
byłem wielkim fanem T.Love, jedynie parę utworów przewinęło się przez moje uszy
– „King” czy „Warszawa”. Natomiast zdaję sobie sprawę, że zespół ten przez
wiele lat swojej kariery zdobył ogromną grupę fanów. Mój tata zawsze
zafascynowany był Muńkiem i jego twórczością, a z pokoju bądź garażu dobiegały
słowa „Gdzie Hitler i Stalin zrobili, co swoje...”. Teraz T.Love powraca z nową
płytą. Czy moje podejście do ich twórczości się zmieniło? Przekonajmy się!
Za okładkę płyty zatytułowanej po prostu „T.Love” jest odpowiedzialny znany Rosław Szaybo, który projektował okładki np. dla Judas Priest i ich albumu
„British Steel” czy płyty „Jazz” Milesa Davisa. Po takim uznanym grafiku spodziewałem
się czegoś lepszego, czegoś, co będzie widoczne, niebanalne, wyjątkowe, czegoś,
co będzie podkreślało całą twórczość zespołu, tym bardziej, że płyta nazywa się
T.Love, jak zadecydował sam Muniek. A co dostajemy? Coś bardzo prostego i mało
wyrazistego. Jaskrawe kolory, jak na ulicznych billboardach, nie mogły mnie
zachwycić, chociaż podobno okładka wielu osobom się podoba.
Zanim płyta weszła na rynek, w sieci dostępny był singiel
„Pielgrzym”, później pojawiła się jeszcze piosenka „Marsz”. Wysłuchałem tych
piosenek z dużą rezerwą, ponieważ, tak jak wspominałem, utwory T.Love
zwyczajnie nie są w moim guście. Jednak „Pielgrzym” bardzo mnie zaskoczył,
jeżeli chodzi o brzmienie. Przystępując do przesłuchania płyty, miałem zatem nadzieję,
że większość piosenek będzie posiadała ciekawe partie gitarowe, a nie tylko dwa
akordy na krzyż, grane ogniskowym biciem. No i tutaj zespół nie zawodzi. Na
płycie słychać wiele ciekawych, rytmicznych i melodyjnych riffów. Dominuje gitara
i myślę, że głównie z tego zespół jest znany. Jest skocznie i żwawo – właśnie
za sprawą partii gitarowych, przy których od razu chce się skakać i szaleć.
Materiał iście koncertowy. Piosenki, w których gitara naprawdę mi się podoba,
to właśnie „Pielgrzym”, otwierający płytę, z dobrze ułożonym riffem oraz towarzyszącym
mu, miłym dla ucha, dźwiękiem basu.
W piosence
„Alkohol” gitara też brzmi ciekawie, jednak od razu usłyszałem znajomy riff,
uderzająco podobny do tego z piosenki zespołu Jet pt. „Are You Gonna Be My
Girl”. Klimatyczna zagrywa występuje także w utworze „Niewierny Patrzy na
Krzyż”, gdzie z rytmem bębnów przypomina westernowe klimaty, rodem z filmów z Clintem
Estwoodem.
Na płycie słuchać, że zespół z taką tradycją również
podatny jest na nowoczesne brzmienia, jak jest to w przypadku innym zespołów, choć
może nie są one tu tak uderzające. Nowatorskie brzmienia mamy choćby w „Pielgrzymie”
– syntezator idealnie wpasowuje się w piosenkę, nadając fajnej świeżości.
Utworem prawie w pełni elektronicznym jest „Ostatni Gasi Światło”. Nawet sam
wokalista mówi w niej: „Zrobiliśmy taki numer disco...” Co może dziwne, zarówno
muzycznie, jak i tekstowo bardzo mi się ten utwór podoba. Refren może
rzeczywiście kojarzyć się z piosenkami Martyniuka, mimo to jest klimatyczny,
chce się przy nim bujać, nadaje fajnego tła monologowi Staszczyka. Jednak utworem najlepszym według mnie jest „Lubitz i Brevik”. Piosenka mrocznie przenika przez słuchacza i w efekcie ma on odczucie, jakby sam siedział w mrocznej uliczce i słuchał słów kogoś naprawdę złego, pełnego pretensji i żalu.
To, co na pewno cechuje tę płytę, to melodyczność oraz
rytmiczność. Świetną robotę wykonała sekcja rytmiczna. Bas jest prosty, jednak
wyraźnie słyszalny. Natomiast perkusja, co najważniejsze ani monotonna, ani
zapętlona, nadaje utworom skoczności. Co jakiś czas słychać jakąś solówkę,
która gdzieś przez parę sekund raczy nasze uszy, a czasem nowoczesne brzmienie,
które niczym dobra przyprawa świetnie komponuje się w utworach.
Nigdy nie byłem fanem głosu Staszczyka, jednak nie mogę
mu przyznać, iż nie jest specyficzny. Tutaj podoba mi się o wiele bardziej niż
na innych płytach, z tym że dla mnie nadal to nie jest to. Oczywiście jest
energicznie, momentami mocno, jednak ta barwa mnie „nie powala”.
Po tym, jak
usłyszałem „Błysk” zespołu Hey, wyjątkowo cenię długie, ciekawe monologi,
mające ze śpiewem niewiele wspólnego, i chyba dlatego tak bardzo podoba mi się
„Ostatni Gasi Światło”. Poza tym kawałkiem mam wrażenie monotonności w barwie i
melodii głosu wokalisty.
Staszczyk porusza w piosenkach dość popularne tematy, dotyczące
świata, różnych zagrożeń, podziału w
społeczeństwie, szczególnie tym polskim, co daje się słyszeć w piosence
„Kwartyrnik”: „Ludzie podzieleni są, więc zróbmy tu balangę...” Ciekawym
utworem, tak jak już mówił jest piosenka „Ostatni Gasi Światło”, przedstawiająca losy samego
wokalisty, ale i Polski, z okresu stanu
wojennego i transformacji systemowej. Interesujący tekst ma też piosenka
„Lubitz i Brevik”, która ukazuje obłęd w systemie oraz zbrodnicze zapędy osób
niezrównoważonych psychicznie. Myślę, że jest się nad czym pochylić.
Niestety tekstów, które przypadły mi do gustu, jest
niewiele. Niezbyt trafione słowa padają np.
w piosence „Moi Rodzice”. Taka dedykacja to gest oczywiście bardzo zacny i
piękny, jednak kiedy słyszę słowa „Po czwartej rano w tym szpitalu wyklułem
się”, to wyobrażam sobie, jak Muniek wykluwa się z jajka niczym mały kurczak.
Nie, nie, to zupełnie nie to. Można w tylu pięknych i niebanalnych słowach
podziękować rodzicom i wyznać im miłość. Czy zatem musiał to być taki banał?!Żeby recenzja nie była zbyt negatywna, dodam, że podoba
mi się, iż w tekstach nie owija się w bawełnę i czasami padają dosadne słowa –
tak czasem trzeba śpiewać. Redaktor jednego z portali stwierdził, że Muniek jest jakiś wkurwiony, na tej płycie... Coś w tym jest!
Płyta według mnie ma więcej minusów niż plusów, ale i te
się znajdą. Za jej walor mogę uznać muzykę, która jest bardzo koncertowym,
melodyjnym i wpadającym w ucho materiałem, a dodatkowo wpleciono w nią ciekawe
nowoczesne brzmienie. Znajdziemy tu też kilka tekstów naprawdę mocnych, ukazujących ponadczasowe wady Polaków i poruszających najświeższe
tematy, takie jak np. problem uchodźców. Za to wszystko hmm... wystawiam płycie
„T.Love” ocenę 5/10 – tak, aby fani byli zadowoleni, a ja nie działał wbrew
sobie. Myślę, że fanom, którzy od lat słuchają piosenek tego zespołu wiele
utworów wpadnie w ucho. Oczywiście nie zniechęcam osób, które nie spotkały się
z twórczością T.Love. Wręcz przeciwnie, zachęcam do posłuchania. Czego mogę
życzyć T.Love? Właściwie to niczego, ponieważ oni mają wszystko, ha ha. A tak
na poważnie, to przede wszystkim kolejnych sukcesów! Do zobaczenia na
koncercie!
Recenzja - Przemek Ustymowicz
Korekta - Mariola Rokicka
Link do płyty: https://play.spotify.com/album/0lwrNm3WZY1QIgNoUKcvAR
DI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz