Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

środa, 19 października 2016

Sonbird - Wywiad: ,,Jeśli ktoś, kiedyś mnie zapyta: „Kim byłeś wcześniej?”, to dam mu tę płytę''

       Sonbird to cztery młode osobowości, które tworzą spójną całość, wzajemnie się uzupełniając. Chłopaki pochodzą z Żywca i grają niedługi czas, bo od lipca 2015 roku. Jednak to co udało im się stworzyć do tej pory jest naprawdę znakomite! Ich EP-ka ''Wspomnienia z Poprzedniego Życia'', wywołała u mnie masę pozytywnych emocji, a utwory takie jak ''Ląd'', czy ''Błagam Cię'', mają ogromny potencjał, aby stać się ich koncertowymi, a może i nawet radiowymi szlagierami. Panowie zgodzili się, abym wziął ich na warsztat i wypytał o kilka kwestii. Zaczynajmy!




DI: Cześć Panowie! Jesień za oknami,  a więc jak nastroje? 

Tomek:  Najgorzej. Ja osobiście nienawidzę jesieni. To dla mnie taki czas, w którym się nic nie chce i nic się nie robi, a ciągle się narzeka, że coś jednak chciałoby się  zrobić ale nie ma na to mocy.

Dawid:  Ja natomiast jesień kocham. Jest to moja ulubiona pora roku. Troszkę depresji, troszkę radości i do tego piękna paleta barw na zewnątrz. 

Maciek:  Jesień to najpiękniejsza pora roku! Nastrój bardzo dobry.

Kamil:  Cześć! Nastroje po prostu, jesienne, czyli najlepsze! Żeby grać wolno trzeba się zadumać.

DI: Tak jak już wam mówiłem, nie chcę pytać o schematyczne rzeczy, jakimi jest nazwa zespołu, lecz z racji, że jesteście młodym zespołem, chcę zapytać o początek. Jak to było? Co was tak naprawdę połączyło?

Tomek:  Ja to znalazłem się w Sonbird przez przypadek, bo chłopaki chcieli grać bez basu, ale zmienili zdanie. Pewnego dnia około godziny 23, jak już szedłem się umyć zadzwonił do mnie Kamil i złożył mi taką propozycje, nawet się nie zastanawiałem, bo w sumie to bardzo chciałem z nimi grać. 

Dawid:  Po odejściu byłego wokalisty, zostałem zaproszony za mikrofon na jeden koncert. Po występie zostałem poproszony o drugi koncert. Potem już sam zapytałem, czy nie chcą więcej tych „tylko jeden” koncertów. 

Maciek:  Obecny skład, który dobrany jest idealnie połączyły zmiany personalne składu pierwotnego. Wierzymy, że właśnie tak miało być, jesteśmy ze sobą bardzo szczęśliwi. 

Kamil:  Myślę, że połączył nas cel. A jeśli jest cel i chcesz coś osiągnąć, to musisz to kochać, czyli w sumie połączyła nas też miłość, pasja, ciężka praca, dążenie, łzy, zawody i tak dalej. Na szybko powiem, że zanim powstał  Sonbird, przewinęło się przez niego kilka osób i teraz jesteśmy MY. I to jest chyba najważniejsze. Gramy tak jakoś ponad pół roku, także jest dobrze.


DI:  Jest was czwórka muzyków, natomiast kim jest Arek Pawlus? 

Tomek: Arkadiusz Packo Pawlus to nasz przyjaciel i realizator dźwięku, jest odpowiedzialny za to żeby wszystko ładnie brzmiało. Poza tym Packo lubi ostre kebaby i gra na perkusji.

Dawid:   Arek to nasz mega bliski przyjaciel. Odpowiada za brzmienie naszych utworów na każdym z koncertów. Jeździ sobie z nami, służy nam radą i robi kawał dobrej sztuki. 

    Maciek:  Arek to bardzo ważna osoba w naszym składzie, on też jest muzykiem, gra na perkusji, w naszym zespole natomiast jest realizatorem dźwięku, stoi za konsoletą i robi wszystko, by nasi odbiorcy byli komfortowo obdarowani dźwiękiem. 

    Kamil:  Arek Pawlus, czyli Packo jest naszym bardzo dobrym przyjacielem. A jak jest przyjacielem, to robimy też razem biznesy, czyli realizuje nam dźwięk. 



    DI:  Myślę, że chyba najgorętszy temat to wasza EP-ka ‘’Wspomnienia z Poprzedniego Życia’’. Może tak nawiązując do tytułu, wierzycie, że istnieje zjawisko reinkarnacji? Że człowiek, rzeczywiście może posiadać wspomnienia z poprzedniego życia? 

    Tomek:  Nie, tytuł nie ma nic wspólnego z reinkarnacją, życiem po śmierci i innymi takimi rzeczami. To taka metafora.  Wydanie jej było takim kamień milowy w naszym życiu i naszej twórczości, piosenki na niej zawarte są własnie takim odzwierciedleniem tego co działo się zanim udało nam się ją wydać. Teraz wiele rzeczy się zmieniło, własnie dlatego nazywamy tamten etap "poprzednim życiem".

    Dawid: Tak jak Tomek stwierdził, jest to metafora, zamknięcie jakiegoś etapu. A co do pytania odnośnie reinkarnacji, pewnie fajnie byłoby na chwile pobyć kurą, czy tam hipopotamem (śmiech). 

    Maciek:  Osobiście nie wierzę w coś takiego jak reinkarnacja, wierzę natomiast w Świętych obcowanie. Każdy z nas w przeciągu swojego życia, może mieć kilka etapów, kilka właśnie żyć. Dla przykładu, ktoś jest ciężko chory, wyzdrowiał, otrzymał zdrowie i życie, poprzednie życie wspomina. 

    Kamil: Nie, nie, nie, nie. Żadna reinkarnacja. Chodziło o coś innego, mianowicie, wyobraź sobie, że ktoś, kiedyś powiedział Ci takie słowa: „Zmieniłeś się!”. Niby ciągle taki sam, ale jednak inny. Tak samo było ze „Wspomnieniami z poprzedniego życia”, czyli nasze przeżycia, przemyślenia, doświadczenia przed nią, jak i w trakcie nagrywania. A poza tym, to o czym mogliśmy śpiewać, jak nie o tym co doświadczyliśmy, o jakimś wspomnieniu? Wspomnienie, może być nawet sprzed chwili. Chcemy być szczerzy.  
W momencie, gdy trzymasz ją w dłoni i wsłuchujesz się w te piosenki, masz odczucie, że to było kiedyś, to było coś fajnego albo strasznego, coś co Cię łączy z tą EP-ką bardzo emocjonalnie. Jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta: „Kim byłeś wcześniej?” to dam mu tę płytę. 

DI: Szybka historia powstania EP-ki. 


Maciek: Nie chcemy zatrzymywać się ani na chwilę, wiedzieliśmy, że kiedyś musimy ją nagrać by iść dalej. Moment w którym zdecydowaliśmy się na ten krok był wtedy, gdy hm... po prostu wiedzieliśmy, że musimy ją nagrać w tym momencie. Co było bardzo dobrą decyzją, ponieważ nasz mini album przyjął się bardzo dobrze w gronie naszych przyjaciół znajomych i nie tylko. 

Kamil: Musimy nagrać EP-kę. Nie mamy pieniędzy. Mamy pieniądze. Nagrywamy. Wydajemy. Czujemy i bardzo się cieszymy.




DI: Są trzy utwory napisane po polsku, natomiast ‘’Help’’, po angielsku. Ja osobiście jestem zwolennikiem polskich tekstów, a u was jak to wygląda? 


    Dawid:  My zdecydowanie też. Ja jako wokalista wolę pisać po polsku, uważam, że to przepiękny język i potrafi oddać to, czego żaden inny. Wiadomo, mamy w repertuarze kilka anglojęzycznych piosenek, ale raczej można się spodziewać większości w naszym ojczystym.


    Maciek:   Jestem także zwolennikiem tekstów polskich. W naszym języku tak ładnie można mówić o swoich uczuciach, przeżyciach, miłości. Zdecydowaliśmy się by nagrać tę piosenkę z dwóch względów - pierwszy to sentymentalny, jest to piosenka którą stworzyliśmy z naszym poprzednim wokalistą Maćkiem, a drugi .. strasznie się nam podoba jej kompozycja.


    Kamil: Angielski jest bardzo melodycznym językiem i bardzo mi się podoba. Lubię słuchać piosenek po angielsku. Osobiście wolę pisać w tym języku, ponieważ, hmm...można się też trochę w nim ukryć. A po polsku każdy rozumie. I jako zespół będziemy raczej pisać po polsku, bo chcemy by ludzie rozumieli i myśleli przy tych piosenkach.



   DI: Czy Żywiec oraz okolice wpłynęły jakoś na treść tekstów? Jesteście w ogóle wstanie czerpać z miasta rodzinnego inspiracje? 


    Dawid:   Oczywiście. Całe nasze życie przez dłuższy okres się tam odbywało. Ludzie od których mamy największe wsparcie właśnie pochodzą z Żywca i jego okolic. Teledysk do Lądu powstał właśnie w Żywcu. Myślę, że ukazuje jego malownicze okolice. Jest tam wiele bliskich nam miejsc, osób, nasze rodziny. No i w Żywcu jest nasza salka prób, na której wszystko się zaczęło.

    Maciek:  Od początku naszego istnienia powtarzamy skąd jesteśmy, jesteśmy  bardzo dumni z naszego miasta. Ludzie w nim są bardzo życzliwi i dzielni. To bardzo urokliwe okolice, które na pewno w jakimś stopniu wpływają na nasze samopoczucie i charaktery. 

   
    DI:   A muzycznie co chcecie osiągać tworząc piosenki? Macie jakieś wytyczne, czy wszystko jest spontanicznym wynikiem?


    Tomek: Chcemy żeby nasza muzyka była w pewnym sensie lekarstwem dla ludzi. Chcemy przez nią pomagać i dawać ludziom powód do uśmiechu.

     
    Maciek: Nikt z nas nie jest mistrzem świata, ale nadrabiamy muzykalnością. Na pewno dużo słuchamy. Chcielibyśmy grać muzykę, którą słuchaliby ludzie.  Która się będzie podobać, chcielibyśmy mnóstwa uśmiechniętych ludzi na naszych koncertach.

    
    Kamil: Chcemy, żeby to była dobra i piękna muzyka, która poruszy serce, chociaż jednego człowieka, który ma z tym jakiś problem. Jeśli ma to wyjść spontanicznie, to niech wyjdzie, a jeśli ciężką pracą, to niech też wyjdzie. 





    DI:  A jak myślicie co jest bardziej inspirującym widokiem: zakochani ludzie, tryskający szczęściem, zapatrzeni w siebie, ślepieni piękną miłością, czy raczej samotność osoby, pewnego rodzaju wyobcowanie? 


    Tomek: Oba te zjawiska są inspirujące. 


    Dawid:  Bardzo dobre pytanie. Myślę, że zarówno te wesołe zjawiska jak i smutne są inspirujące. Często czyjeś przeżycia wpływają na mnie, przypominają o sobie kiedy piszę. Tak jak już wspomniano, zależy nam, żeby nasza muzyka była w pewnym sensie lekarstwem. Chcielibyśmy aby mogła spotęgować namiętność między zakochanymi oraz pomóc innym wyjść z dołka, depresji. 


    Maciek:  Każdy z tych widoków jest inspirujący na maxa. Wszyscy ludzie są inspirujący na maxa.


    Kamil: I to i to. Wszędzie są inspiracje, trzeba tylko zacząć patrzeć. Ważne, by mieć i dawać nadzieję. Czy to zakochanym, czy to bardzo smutnym.

   
    DI: Natomiast, jak wytłumaczycie te słowa, które znalazłem w opisie waszego FP na facebooku ‘’ Love is patient, love is kind. It does not envy, it does not boast, it is not proud''.  


    Maciek:  Wydaje mi się, że tutaj wszystko jest jasno wytłumaczone Pierwszy list do Koryntian 13:4-8. Życie w szczęściu tam jest wytłumaczone moim zdaniem. 

      
    Kamil: Chcemy by się ludzie kochali. By właśnie dawać tą nadzieję zakochanym, że będą w tym trwać i chcemy dawać nadzieję smutnym, że dla nich też jest szansa na wszystko. A tamten cytat, no to Św. Paweł był mądry, a trzeba słuchać mądrych. 


    DI:  A teraz znowu do muzyki! Jak powstają wasze numery? Kto jest za co odpowiedzialny? 


    TomekW 99% Kamil robi jakąś melodie na gitarze która jest bazą. Do piosenki i do tej melodii dogrywamy całą resztę. Ja coś plumkam na basie, Maciek wali w bębny, a Dawid śpiewa po norwesku układając linie wokalną i tak to się dzieje. 


    DawidPrzeważnie jest tak, że jeden z nas przynosi na próbę pomysły, z reguły jest to Kamil.Następnie siedzimy razem i działamy, do momentu w którym zaczynamy czuć dany utwór. 
No a jak nie czujemy, to odkładamy na „lepszy moment” 


Maciek:  Jak ktoś ma pomysł to nad nim siedzimy, każdy stara dograć swoją partię, jak słyszymy, że się klei to działamy, jak coś nie jest tam gdzie ma być, wkładamy do szuflady i sięgamy po niego kiedy do niego dojrzejemy. 


    Kamil: Ktoś przyjdzie z pomysłem i wokół tego pomysłu jakoś sobie tak latamy i próbujemy coś stworzyć. A czasami nawet to podczas zwykłego jam'u wychodzą ciekawe rzeczy. No chyba, że najdzie mnie wena, oczy zrobią się białe i wtedy wychodzą piosenki. 


    DI:  Właściwie to chyba trudno określić styl w jakim gracie?


    Tomek:  Chyba trudno. Ja szczerze mówiąc, nawet się nie zastanawiałem do jakiego gatunku przypisać  to co tworzymy.

Dawid:  I bardzo z tego powodu się cieszymy. Oczywiście czasami trzeba się pod coś podpiąć, kiedy jest mowa o konkursach albo coś. Wtedy wybieramy Indie oraz Art Pop.

    Kamil:  Bardzo trudno. Nie wiemy. Czekamy na mądrych! 



    DI:  Jak myślicie co może być takim ‘’Lądem’’, dla człowieka? 

    Dawid:  Ukochana osoba, dom, niebo, marzenia, wytrwałość.

MaciekKażda najdrobniejsza rzecz, uśmiech drugiej osoby, ranna pobudka, szklanka wody.  

Kamil: To się chyba dopiero kiedyś zrozumie. 


DI: Sonbird to raczej duży potencjał i przeogromny talent, czy ciężka praca? 

Dawid: Wierzyć, marzyć i pracować!  

Maciek:  Każdy z nas ma w sobie jakąś wrażliwość muzyczną, czujemy to całkiem inaczej a wszystko składa się w całość. Każdy z nas ma talent, ale ciężko pracujemy, gramy próby, spotykamy się by to co robimy było jeszcze lepsze, chcemy by było. 

Kamil: Myślę, że doświadczenia łączące się z poznawaniem, marzeniami i po prostu chęciami. Chcemy po sobie coś zostawić. 

DI: A kiedy płyta? 

Dawid: Aktualnie mamy całkiem sporo koncertów, coraz to nowsze propozycje. Marzy się nam, aby w grudniu wejść do studia. Myślę, że w przyszłym roku jest to bardzo możliwe. Przypominamy, że cały czas można kupić u nas naszą EP-kę. 


DI: A jak było na Skoda Music? 

Maciek:  Super przygoda, super ludzie, super organizacja, super ludzie, super jurorzy, i super ludzie! 

Dawid:  Genialna atmosfera, rodzinnie bardzo. Jest to dla nas ogromne wyróżnienie, że mogliśmy się tam pojawić i poznać Panię Katarzynę Nosowską i zamienić z nią kilka zdań. Wypas. Życzymy tego każdemu zespołowi. 

Kamil: Skoda, to było mistrzostwo świata. Jeszcze nie dotarło do mnie, co się właśnie wydarzyło. Niesamowita Pani Kasia Nosowska i nieopisywalny klimat. Ludzie bardzo wdzięczni i pomocni. I „Sonbird” wypowiedziany amerykańskim akcentem przez Pana Marcina Prokopa, to jest sztosik. Bardzo się cieszę, że mnie to spotkało.



DI: Czego byście sobie życzyli o czym marzycie?


Tomek: Mi się marzy zagrać koncert z Melą Koteluk, żeby zobaczyć minę Kamila w momencie jakby się o tym dowiedział. No bo Kamil jest jej wielkim fanem. A tak poza muzyką, to strasznie mi się marzy Chevrolet Camaro SS 69' koniecznie niebieski z dwoma szerokimi białymi pasami przez środek.

Dawid: Gitara Hollow Body, zdjęcie Maćka z Dawidem Podsiadło i wspólny koncert z Krzysztofem Zalewskim.

Maciek: Ja.. hmm żebyśmy jeszcze bardziej kochali to co robimy. I żebyśmy, nie bali się marzyć, a potem nie bali się wziąć tych marzeń i nie bali się ich robić.  

Kamil: Ja bym sobie chciał życzyć, żebym zawsze dobrze mógł żyć z Sonbirdami. Żebym stał się lepszym człowiekiem, takim serio widzącym dobrze. I chciałbym umieć mówić mniej. 


DI: No i na koniec oczywiście, czego słuchacie na co dzień?

Tomek: U mnie to w dużej mierze zależy od humoru. Ale jeśli chodzi o gatunek to wszystkiego. Od tego czym się inspirujemy np. Kings of Leon, Coldplay, przez house, electro aż do rapu. Pojedynczych zespołów i artystów nie będę wymieniał, ale jakbym miał patrzeć tylko na ten rok to powiem, że "Życie po śmierci" Ostrego to sztos.

Dawid: Ostatnimi czasy nowa płyta Kings Of Leon. Poza nimi to słucham polskich artystów. Ogółem, to staram się nie ograniczać i szukam nowych zespołów, wykonawców.

Maciek:   Muzyka, która oddziałuje na moją wrażliwość i nastrój to: Coldplay, James Bay, Sigur Rose, Keaton Henson, ale także dużo muzyki elektronicznej.. jazzu i muzyki klasycznej co bardzo fajnie rozwija świadomość muzyczną i muzykalność.

Kamil: Smutnych chłopców z gitarami i ładne piosenki. I takich piosenek wolnych, co jak ich słuchasz, to Ci kosmos w głowie wybucha od nadmiaru myśli i tego jak dużo jesteś w stanie zrobić, tylko musisz chcieć. Uwielbiam Damiena Rice'a, Keaton'a Henson'a, John'a Mayera, Bon Iver, James Bay, Kings Of Leon, Coldplay, Sleeping At Last, i wiele innych.

DI: Aha, no i gdzie w najbliższym czasie będziemy mogli was usłyszeć?

Dawid: 22 października mamy przyjemność wystąpić na ‘’Inne Granie Festiwal’’ w Chorzowskim Centrum Kultury, 28 października gramy w Świnnej, niedaleko Żywca oraz 5 listopada gramy z zespołem SALK w Bielsko-Biała. 

DI:  Bardzo dziękuję wam za wywiad z mojej strony mogę życzyć wam powodzenia, aby wasze marzenia się spełniły i żeby kiedyś pojawiła się wasza płyta. Nie przestawajcie być po prostu sobą i twórzcie świetną muzykę jak do tej pory. Do zobaczenia, gdzieś na koncercie!

Tomek: Dziękujemy bardzooo.  

Dawid: Dziękujemy bardzo!!! Świetne pytania i mamy nadzieję, że do zobaczenia!

Kamil: Bardzo Ci dziękuję! Mam taką nadzieję i do zobaczenia!




Wywiad: Przemek Ustymowicz

Odpowiadali: Sonbird
Link do FB: https://www.facebook.com/sonbirdofficial/









Czytaj dalej »

wtorek, 11 października 2016

Coma - ''2005 YU55'' [recenzja] ''...O przemijaniu i o jesieni''

Sztuka jest formą, w której dane tworzywo można lepić na wszelkie możliwe sposoby. To my kształtujemy w dziele świat, przestrzeń, my dostrzegamy szczegóły i obieramy własną drogę interpretacji. Jeżeli znamy postać Piotra Roguckiego, wiemy dobrze, że chce on wyłamywać się spod schematów przypisanych muzyce rockowej postrzeganej jako zwykła rozrywka. Właśnie dostajemy krążek Comy, na który dość długo kazali nam czekać artyści z Łodzi. Miałem okazję posłuchać płyty trzy dni po jej premierze. Nasuwa mi się wiele słów i spostrzeżeń , aby opisać album. Album? A może coś więcej? Przyjrzymy się „2005 YU55” z bliska. Do płyty dodatkiem jest wersja wydana w formacie wielkości DVD. Dołączone są do niej teksty, okulary 3D, kostka i koszulka. Ciekawe urozmaicenie!



Jeżeli zagłębimy się naprawdę mocno w płytę, to całą oprawę graficzną okładki uznamy za trafną w stu procentach. Niebieskie tło zacierające się z czernią przedstawia nam kosmos, natomiast w kolorowej poświacie znajduje się równie kolorowa i zniekształcona postać. Tutaj nie ma przypadków. Oprawa graficzna intryguje i nieodzownie łączy się z przekazem płyty, a to musi się podobać.


W wielu komentarzach na temat nowego dzieła Comy pada pytanie: „Gdzie jest stara Coma?”. Od razu zatem powiem, że „2005 YU55” nie jest płytą rozrywką, dobrą do słuchania w samochodzie czy wieczorami przy piwie. Coma postarała o coś innego, o coś, gdzie zaczyna się ambitna sztuka, a kończy nasza wyobraźnia. Dlatego płyta na pewno zbierze sporo, negatywnych opinii z którymi już się spotkałem. Myślę nawet, że jest to też pewna rekompensata za ostatni solowy album Piotra Roguckiego, zamysł bowiem jest podobny, ale zrealizowany o wiele lepiej. Mamy tutaj do czynienia ze swoistym dziełem literacko-muzycznym. O samej treści powiem jednak później. Teraz przejdźmy do muzyki. 


Jak dobrze słucha się czegoś, co w leczy moje rany po ostatnim albumie Chylińskiej. Tak właśnie powinno łączyć się elektronikę z muzyką rockową. Subtelnie! Według mnie wbrew temu, co piszą niektórzy, jest tu dużo starej Comy! Gitary towarzyszą nam praktycznie przez wszystkie kawałki. Brakuje mi jedynie jakichś dobrych solówek Witczaka, jednak myślę, że bez tego się obejdzie, bo w zamian mamy kilka dobrych motywów granych na gitarze, które uzupełniają muzykę, dodając melodyczności. Szczególnie ciekawy motyw pobrzmiewa w piosence „Inne jeszcze obrazy” (mam nadzieję, że to gitara, ha ha). Mocną gitarę przeplatają na płycie nowoczesne brzmienie i wyraziste riffy, z których znana jest grupa. Szczególnie intensywnym kawałkiem są „Zaduszki”, gdzie gitara dominuje na samym początku, by potem na parę sekund przygasnąć i znowu powrócić z całą energią. 

Podobny jest „Cwał”, lekko doprawiony nowoczesną technologią. Ale to dobrze, gdyż muzyka i muzycy muszą się rozwijać, w przeciwnym razie otrzymywaliśmy tylko wtórne rozwiązania. Matuszak też nie zawiódł na płycie! Jest on jednym z najlepszych polskich basistów, co potwierdza zwłaszcza w „Magdzie”. Fajny przesterowany bas brzmi tu wyraźnie i nadaje pędu całemu kawałkowi.  Z kolei w „Lipcu” bas jest delikatny i spowalnia piosenkę. Równie świetnie gra Adam Marszałkowski, jeden z moich ulubionych polskich perkusistów, klasa sama w sobie – jak zwykle.  Odpowiednio do potrzeb piosenki raz jest mocno i słychać dużo talerzy, to znów artysta wycisza perkusję, gdy utwór schodzi z tonu. Dodatkiem do perkusji jest elektronika, oczywiście we właściwych proporcjach.


W kawałkach znajdziemy dużo dobrej elektroniki. Wyraźna, świetnie kontrastująca z całością, nadaje kawałkom klimatu i subtelności. Jej motywy dobrane zostały z rozwagą i dlatego nie mamy tu do czynienia z muzyką klubową, tylko z prawdziwą sztuką. Myślę, że pod względem profesjonalizmu w wykorzystaniu elektroniki „2005 yu55” równa się z „Błyskiem”, o którym pisałem jakiś czas temu. Płyta muzycznie wprowadza w jesienny nastrój, pomimo jak zgaduję w całej historii jest lato. Dzieje się tak za sprawą wrażenie padającego deszczu, wiejącego wiatru, spadających liści oraz aury tajemniczości towarzyszącej piosenkom. Za pomocą dźwięków muzycy budują świat, który pochłania słuchacza. Mnie niejednokrotnie zrobiło się zimno mimo ciepła w domu.  

Do wszystkiego dochodzi głos Roguckiego, który jest odpowiedzialny za kumulacje emocji. Jeszcze głębiej wokalista wprowadza nas w świat przedstawiony na płycie. Odtwarza wszystkie możliwe emocje: złość, melancholię, roztargnienie etc. Zdążyłem się już przyzwyczaić  do nowego Roguckiego. Mało tego, spodobało mi się takie jego wcielenie, ponieważ, jak mówiłem, trzeba zmian, aby nie było nudno i monotonnie. To już chyba kultowy artysta na polskiej scenie muzycznej. Dysponuje głosem o niepowtarzalnej barwie, mocnej, brudnej i wyraźnej. W „Magdzie” raczy nas growlem. Oczywiście zachowuje rockowe klimaty, a przy tym potrafi być niezmiernie delikatny. Może z uwagi na ową subtelność i lekkie rozmarzenie bardzo przywiązałem się do utworu „Lipiec”, który był singlem zapowiadającym płytę, i teraz słucham go non stop. 


Warstwa tekstowa jest inna niż zazwyczaj. To budowana historia, o czym świadczą choćby niektóre tytuły piosenek, np. na płycie znajdują się trzy nazwane kolejno liczbami piosenki zatytułowane „Łąka”. Mamy głównego bohatera historii – Adama Polaka, dokładnie wskazanego w utworze pt. „YU55”. Ja, Adam Polak, leżałem na łące duchem... –  tak rozpoczyna się ta piosenka. Przyszło mu żyć w rozpędzonym, nieufnym świecie, pełnym ludzi goniących za karierą, obojętnych na przyrodę, podatnych na różne żądze.  W pewnym momencie Adam spotyka asteroidą  YU55, co opisane zostało w bardzo liryczny sposób w piosence pod taką samą nazwą. Po tym spotkaniu budzi się świadomość Adama, co odczytuję jako metaforę tego, że w życiu za wszystko trzeba płacić, nawet za swoje istnienie. Adam dostrzega, że ludzie są egoistyczni i pozbawieni wszelkich skrupułów, a życie opiera się na utartych mechanizmach, ograniczających wolność człowieka. Myślę, że Rogucki swoimi tekstami trafia w czuły punkt ludzkości w dzisiejszej dobie zepsucia. Aby pokazać złożoność relacji międzyludzkich, w opowieść wplata postać Magdy, będącej przypuszczalnie prostytutką. Teksty nie są łatwe w odbiorze, ale pozwalają za każdym odsłuchaniem doszukać się w nich czegoś nowego. Stanowią wyzwanie, interpretacyjną zagadkę, intrygującą i oszczędną w słowach, czasem dosadnych. A jak kończy się historia Adam Polaka, sami się dowiedzcie, tym bardziej, że każdy z nas jest takim Adamem Polakiem. Na pochwałę zasługuje kunszt językowy autora teksów. Nie brak tu też ciekawych opisów miejsc, przestrzeni, pór dnia, roku itd.


Och, co to była za podróż! Nie wiem, czy mogę oceniać płytę „2005 YU55” jak zwykły krążek, bo odbiega ona bardzo od tego, co serwują nam inne zespoły. Ujęcie spójnej historii, ciekawej i mającej przekaz, wręcz pochłania słuchacza. Dlatego album jest oceniany troszkę pod względem innych krytriów. Ocena, jaką stawiam temu albumowi, to 10/10 – za doskonałe łączenie elektroniki i rockowego grania, z którego znana jest Coma, oraz świetne przedstawienie świata za pomocą dźwięków. Za prawdziwe emocje w głosie Roguckiego. Za stworzenie świata, bohatera i spójnej, jednak dość trudnej w odbiorze, która wymaga dokładnego zagłębienia się historii. Za to, że płyta mnie ujęła i nie odstawię jej na półkę z innymi mało porywającymi płytami. Za to, że skłania do różnych przemyśleń. Płyta na pewno nie dla każdego i raczej nie po to, aby słuchać jej jak każdej innej płyty. Na kolejnym krążku oczekuję nowej formy, w końcu co za dużo, to nie zdrowo. Comie życzę sukcesów! Do zobaczenia gdzieś na koncercie. 


Recenzja - Przemek Ustymowicz
Korekta - Mariola Rokicka
Czytaj dalej »

sobota, 8 października 2016

Julia Marcell - ''Proxy'' [recenzja]

Słuchając tego albumu, myślę właśnie, jak dziwnie być człowiekiem, a szczególnie człowiekiem w XXI wieku. W końcu jest! Pewnie spytacie: „Jak to? Przecież nie tak dawno temu pani Julia wydała album”. Już uprzedzam Wasze pytanie. Otóż wreszcie doczekaliśmy się albumu po polsku i to z jakim rozmachem!  Jest to na pewno objawienie na polskiej scenie muzycznej, dlatego nie mogłem nie napisać nic na temat „Proxy, mimo że album został wydany już jakiś czas temu.  Przyjrzyjmy się zatem bliżej temu, co Julia Marcell chce przekazać swoim słuchaczom. 



Tradycyjnie zacznę od okładki: wreszcie mamy coś wartego uwagi od strony plastycznej. Okładka ilustrowana z przepychem, dużo tu bałaganu i kiczowatych przedmiotów, ale to jest piękne! Znajdziemy na niej wszystko, co jest na płycie: mały galimatias, drobny świat Julii. Pomimo wywołanego wrażenia chaosu nie burzy on u widza uczucia spokoju. Dzieje się tak za sprawą pozy i miny przedstawionej artystki, które emanują beztroską. Czarne i białe barwy stanowią motyw przewodni okładki. Łączą się z innymi kolorami, czasem intensywnymi, częściej jednak uciekającymi w zimniejsze, wyblakłe klimaty. Okładka ta jest na pewno jedną z najładniejszych okładek tego roku, jakie miałem zaszczyt prezentować! 


Zwiastunem albumu był singiel „Andrew”. Pierwsza moja myśl: „Na pewno będzie po angielsku”. Przyznam się, że słuchając go, byłem pod ogromny wrażeniem. Było po polsku, i to jak! Wałkowałem ten kawałek non stop, mając nadzieję, że album, który nadchodził lada moment, będzie w całości po polsku! Przyjrzyjmy się teraz muzyce. 


Trudno jest określać gatunki w dzisiejszych czasach, a szczególnie jeżeli mamy do czynienia z twórczością Julii Marcell na tej płycie. Mówi się o artystce, że jest przedstawicielką gatunku alt-pop, ale przy tym krążku muzyka wyłamuje się spod jakichkolwiek kategorii. Dźwiękowo jest to płyta na miarę XXI wieku, jest alternatywnie i kobieco – przede wszystkim kobieco. Niektórzy zarzucają wokalistce, że poszła w stronę przebojowości kosztem kompozycji, które są proste i nie tak kunsztowne jak choćby w „June”. Ja jednak jestem odmiennego zdania. Uważam, że płycie nie brakuje nic pod względem muzycznym. Muzycy zostawili dużo przestrzeni dla piosenkarki, aby ta mogła swobodnie poruszać się wokalnie. Czy jest bardziej przebojowo? To prawda, jednak na pewno nie ma tutaj prostych kombinacji. Po prostu kompozycje są inaczej rozłożone, tak by zaakcentować większą lekkość i swobodę. I rzeczywiście czuć tę świadomą zabawę z formą utworów. Jest też bardziej melodyjnie i alternatywnie niż dotychczas, co tylko dodaje uroku niniejszej płycie. 


Jeśli o mnie chodzi,  to zakochałem się przede wszystkim w linii basowej piosenek, która jest bardzo wyraźna, co ostatnio na płytach nieczęsto się zdarza. Znakomicie słychać ją zwłaszcza w utworze „Wstrzymuję Czas”, gdzie nadaje wrażenie ruchu i słuchacz ma ochotę raczej iść niż się zatrzymać!  Basowi ustępuje na krążku nawet perkusja, będąca jedynie jego rytmicznym tłem. Momentami wydaje się, że perkusja niepotrzebnie się zapętla, i może to jedyna wada muzyczna tego albumu. Oprócz basu i perkusji da się słyszeć motywy klawiszowe z elektronicznymi dźwiękami, nadającymi  piosenkom nowoczesnego brzmienia. Utwory nie stronią także od dobrych dźwięków gitary, co wyraźne jest w utworze „Tetris”. Mamy w nim nieco funkowy klimat z dobrymi motywami na gitarze. W dzisiejszej muzyce jest bardzo dużo gitary, a tutaj ciekawa odmiana: gitarę podano jako smaczek, w efekcie czego aż miło jej nasłuchiwać, szczególnie w takim wydaniu jak w „Tetrisie”. Wszystko zamyka głos Julii. Czasem ma się odczucie, że ucieka ona nieznacznie w stronę Katarzyny Nosowskiej, jednak nie jest to na tyle wyczuwalne, by posądzać wokalistkę o odtwarzanie innej artystki. Jest natomiast coś takiego w głosie Julii Marcell, co przyciąga uwagę: delikatność i kobiecość w czystej postaci. Chce się go słuchać i słuchać, niemalże wchłaniając w siebie. Najbardziej podoba mi się w piosenkach „Tarantino” oraz  ”Tetris”. 



Co do tekstów, to mam wrażenie, że każdy człowiek odnajdzie w nich siebie, jak w lustrze. Julia Marcell naigrywa się (przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie) z problemów ludzi żyjących w dzisiejszych czasach, choć za ośmieszeniem kryje się smutek, że przyszło nam żyć w świecie, w którym trudno znaleźć prawdziwą miłość, a ludzie pochłonięci są seksem i wulgarnością. Ironiczne ujęcie współczesnej rzeczywistości spaja poszczególne utwory, dzięki czemu są one niczym jedna wielka opowieść, z piosenki na piosenkę pochłaniająca słuchacza. Może teksty nie zaskakują kunsztem językowym czy wartością artystyczną, ale są oryginalne, dające do myślenia, momentami dosadne. Trudno tu o liryzm, skoro tematy są mało poetyckie. To jednak nie mankament, wprost przeciwnie: trzeba dużej odwagi i dystansu do siebie, by śpiewać choćby o profilach z portali randkowych („Andrew”). 


Chyba kręci mnie kapitalizm, chyba podnieca wyzysk i nadmiar. Mówisz: To normalne, to normalne, nie martw się, kochanie! – o takim właśnie zepsuciu śpiewa Julia Marcell. Ma świadomość, że sami w nie brniemy, gubimy się w tym, toniemy, a potem trudno jest nam odnaleźć samych siebie i prawdziwe wartości. Wchłaniamy zniekształconą rzeczywistość , rutyną staje się pogoń za sukcesem, nie ma miejsca na autentyczność. 


A tak zgodnie z piosenką „Tesko” wygląda współczesna miłość: Czy jeszcze pamiętasz, jak na pierwszej randce zabrałeś mnie do McDonalda? W dziwnej podniecie drżały mi palce.../ Tu wszystko cicho namawia do grzechu.../ Kochaj mnie w tesco bez pośpiechu. Brak w niej uczuć i emocji. Pozbawiona wyjątkowości sprowadzona zostaje do prozaicznej czynności, to zwykły kontakt cielesny, o którym decydują ludzkie żądze. 

Przedstawiając to, co dotyka ludzi z drugiej dekady XXI wieku, artystka nawiązuje do klimatów lat 80-tych ubiegłego stulecia. Niekiedy przytacza po prostu słowa Urszuli i Lombardu, co też jest interesującym zabiegiem, bo ożywia niegdysiejsze przeboje. Każda z kompozycji jest o czymś istotnym, nie ma tu banalnych treści. Najmocniejszymi utworami na tej płycie są „Tesko”, „Tetris” oraz „Ministerstwo Mojej Głowy”, jednak i pozostałe piosenki są odważne i bezpośrednie. Trafnie przedstawiają współczesną rzeczywistość, podporządkowaną konsumpcjonizmowi, mediom czy polityce. Tego brakuje w dzisiejszej muzyce: odwołań do tego, co nas otacza, do codzienności, do płytkości współczesnych związków i prymitywnych wartości. To mało efektowne tematy, a jednak! Naprawdę czasami wystarczy, aby teksty odwoływały się do rzeczywistości. 


Jedno pytanie do pani Julii Marcell: „Dlaczego tak krótko?!”. Album budzi niedosyt, dlatego apeluję, aby następny krążek był zwiększony przynajmniej o trzy albo dwa utwory.

Podsumowując, uważam, że jest to jeden z najlepszych albumów tego roku. Mamy na nim świetne teksty z przekazem, dopełnione równie udaną muzyką i wspaniałym głosem wokalistki. Całość tworzy spójne dzieło, któremu mało co można zarzucić, i dlatego oceniam je na 8 w skali 10-punktowej. Trochę za krótko i coś przeszkadza mi w perkusji, jednak są to niuanse i rzecz gustu.  Mam nadzieję, że kariera Julii Marcell będzie kwitła, a nas w dalszym ciągu piosenkarka raczyć będzie ciekawymi przemyśleniami, koniecznie po polsku.  Liczę, że już niebawem znajdą się na kolejnej płycie. Teraz jednak dajmy rozkwitnąć albumowi „Proxy”. Na pewno wrócę do niego. Po czterokrotnym przesłuchaniu krążka robię przerwę na przemyślenie zawartych na nim treści, a skoro tak, to znaczy, że nie pozostawia słuchacza obojętnym. Powodzenia i do zobaczenia gdzieś na koncercie! 

Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do płyty: https://play.spotify.com/album/2cOrm2yAtz9F2siLLrvIbR
Czytaj dalej »

piątek, 7 października 2016

Ukeje - „ỤZỌ” [recenzja] ''Trafiło się jednorazowe szczęście...''

Do programów typu talent show podchodzę sceptycznie, zapewne jak wiele innych osób. Reżyserowane wystąpienia, emocje i zawsze  jakiś uczestnik z niezwykłą historią, który mimo braku talentu nią podbija serca widzów. I tutaj niestety się złapałem! Debiutancka płyta Damiana Ukeje, zwycięzcy pierwszej edycji programu The Voice of Poland, zatytułowana jego nazwiskiem przeszła obok mnie niezauważenie. Dopiero teraz po nią sięgnąłem w ramach porównania z nową płytą piosenkarza. Na pewno jest bardziej dojrzale, i to chyba najlepsze określenie ỤZỌ”.



Tradycyjnie zacznę od oceny okładki płyty. Według mnie prezentuje się ona ciekawie. Jaskrawe barwy: żółta i czerwona świetnie współgrają z czarno-białym zdjęciem samego artysty, zamyślonego, może nawet przejętego albo smutnego. Same napisy nawiązują do dwóch kultur: Europejskiej oraz Afrykańskiej. Jest coś niezwykłego w tej okładce. Prosto, jednak nie jest to okładka robiona, na odczep się! 

Płyta posiada dość tajemniczy tytuł. Zrozumieć go można, poznając historię piosenkarza, bo nawiązuje do lgbo – języka jego ojca, Nigeryjczyka. ỤZỌ w tym języku oznacza drogę, i rzeczywiście  prezentowany krążek jest właśnie taką drogą. Słuchając go, wybierzemy się w nią i na swój sposób będziemy mogli doszukać się podczas niej samych siebie. Ale o tym później.

Teraz o muzyce. Nowy krążek artysty na pewno jest dojrzalszy od poprzedniej płyty, bardziej rockowej, nieco nierównej i chaotycznej. Ukeje rozwinął się muzycznie i wraca do słuchaczy z niezwykłym krążkiem, przemyślanym i dopracowanym. Pod względem muzycznym płyta jest niezmiernie klimatyczna. Zawarta na niej muzyka przywodzi na myśl wysokie góry i morderczą wspinaczką na  szczyt, podczas której wielokrotnie chce się zrezygnować, ale coś dalej nas niesie i w końcu zdobywamy upragniony cel. Takiego tempa nadają ciekawe, wyraźnie podkreślone rytmy perkusyjne, które, kiedy trzeba, wyciszają się i przechodzą w bardziej klimatyczne dźwięki. Często muzycy wykorzystują też rozwiązania elektroniczne. Zwłaszcza bębny robią wrażenie, tworzą niepowtarzalny klimat, dodają nowoczesności. Szczególnie podobają mi się w „Tu i Teraz”.  



Co ważne, utwory, choć muzycznie bardzo urozmaicone, są oszczędne w środkach wyrazu. Nie ma tu niepotrzebnego przepychu i nakładania wielu instrumentów na siebie. Zadbano o sekcję rytmiczną,  co jest istotne, gdyż głównie perkusja może nadać wrażenia ruchu i zapewnić  odbiorcom inne słuchowe doznania. Zaplanowano każdy najdrobniejszy motyw, w efekcie czego nie ma przypadkowych brzmień.  Jest za to przestrzeń i to ile przestrzeni! Przeważa gitara akustyczna, co wyjątkowo lubię, i myślę, że to ona dodaje płycie lekko folkowych klimatów, jednak w rozsądnych granicach. Duże brawa należą się muzykom za wyczucie i muzyczną równowagę: kiedy trzeba, słyszymy klawisze i różne syntezatory, a milkną, gdy nie są potrzebne. Brawa też za to, że potrafią oni za pomocą instrumentów wydobyć  jak najwięcej emocji. I jest to jedna z zalet, jesteśmy raczeni, oprócz emocjami z tekstów, to także emocjami wypływającym prosto z muzyki, która jest niepowtarzalna!



Utworem świetnie zbilansowanym pod względem muzycznym jest „Stan Nieważkości”. Mamy tu klimatyczne przerwy, kiedy da się słyszeć same bębny. Artyści operują dźwiękami niezwykle subtelnie. Cudo! Z kolei utworem, którym przypadł mi do gustu wyłącznie ze względu na bardzo dobrą gitarę akustyczną, jest „Dziurą w Kieszeni”. Kawałkami, które zasługują na wyróżnienie, są ponadto wspomniane wcześniej  „Tu i Teraz”, otwierający krążek utwór „Drzewo”, który doskonale wprowadza nas w ogólny klimat całej płyty, a także piosenka  „Niedopałki”, mająca w sobie pazur i poprzez muzykę wyrażająca złość i żal. Jednak moim faworytem, może ze względu na to że był to singiel promujący płytę jest to piosenka ''Film''.

No i oczywiście na koniec zostawiłem to, co podoba mi się najbardziej na tej płycie, czyli sam głos Ukeje. Uwielbiam wokalistów odważnych, zdecydowanych, panujących nad swoim głosem, a przy tym oddających różne emocje. Taki jest Damian Ukeje, obdarzony do tego intrygującą chrypą. Potrafi być  zarówno zbuntowany, z rockowym pazurem (np. w „Tu i Teraz”, gdzie muzycy zostawili mu dużo przestrzeni), jak i delikatny, refleksyjny, pełen melancholii (np. w „Za Mało”).


Tekstowo płyta również stoi na dobrym poziomie. W pisaniu słów zaangażowani byli m.in. Sarsa, Piotr Rogucki oraz Zofia Jaworowska. Jest dojrzale, uczuciowo i nieschematycznie. Teksty opowiadają z reguły jakąś historię, którą każda osoba może odczytywać na swój sposób. Niedosłowność i wieloznaczność w miejsce oklepanych metafor, wlokących się przez wiele kawałków u innych artystów, to duża zaleta płyty. O to chodzi, aby zaciekawić i skłonić do własnych poszukiwań interpretacyjnych. Myślę, że płyta w dużej mierze zachęca do podejmowania wysiłku mimo nieudanych prób, zawsze przecież  trzeba dążyć do celu, nawet jeżeli nie przyniesie to efektów. Według mnie o tym jest piosenka „Drzewo”. Drzewem, na które chce się wspiąć bohater tekstu, jest po prostu życie, a gwiazdy to nasze marzenia, które mimo krótkich dni i nocy trzeba spełniać. Taka jest moja interpretacja i to jest wspaniałe w tej płycie: dowolność i niejednoznaczność w tekstach.  
Ujęły mnie oprócz tego słowa piosenki „Film”. Może niektórzy zarzucą jej prostotę, ale bywa, że i w prostocie tkwi piękno.
Album ma kilka wad, jak wszystko, co znajduje się na naszej planecie. Na pewno nie podoba mi się piosenka, którą Ukeje śpiewa wraz z Sarsą, ale może to przez to, że nie przepadam za jej osobą. Myślę, że znalazłby się jeszcze z dwa kawałki, odbiegające od reszty, jednak większość utworów zapewni słuchaczowi ekscytującą podróż. Dla mnie ta podróż pełna wrażeń zaczyna się u stóp wielkiej góry, a kończy na jej szczycie.

Dlatego za to, że dotarłem na ów szczyt, a nie spadłem gdzieś po drodze, z radością daję albumowi 8 punktów na 10 możliwych. Album naprawdę mnie urzekł i dlatego jego ocena jest bardzo wysoka. Damianowi Ukeje i pozostałym muzykom życzę powodzenia w promowaniu albumu oraz wielu koncertów, a w najbliższym czasie kolejnego albumu, który zapewne zabierze mnie w inne ciekawe miejsce. Dobra robota!




Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do płyty: https://play.spotify.com/album/6KPsCtjV6sdHKw4c9Z8r7i
Czytaj dalej »

Moja lista blogów