Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

niedziela, 5 listopada 2017

Coma - „Metal Ballads vol. 1” [Recenzja]

                Piotra Roguckiego jest pełno w eterze, a co za tym idzie, także i zespołu Coma. Niektórzy powiedzą, że to za szybko, że tak nie wolno, że trzeba odpocząć, szczególnie że „2005 YU55” to album ambitny, a jego forma jest dość nietypowa – zmusza do myślenia. Coma nie chce wytchnienia, a może to album „Metal Ballads vol. 1” jest właśnie odpoczynkiem? Dobrze wiemy, że przez ostanie lata opinie na temat Comy były podzielone. A co ja myślę na temat nowego krążka? Zapraszam! 


            I znowu ten róż! Gdzie nie spojrzę, wszędzie ten kolor. Od różu zdecydowanie wolę żółć (pozdrowienia dla Ted Nemeth). Cóż mogę powiedzieć? Aparat – prawdopodobnie telefoniczny, rybie oko, zespołowy bus, a raczej jego bagażnik, cyk, pyk i jest okładka. Do tego zamazane różem oczy. To wszystko. O ile okładka płyty „2005 YU55” mogła zachwycać, okładka najnowszej płyty rozczarowuje. Może i miało być prosto, ale w mojej ocenie prostota ta została posunięta zbyt daleko. 


            Coma zawsze imponowała mi muzyką: soczystymi riffami, solówkami Witczaka, znakomitym i wyrazistym basem, a niekiedy delikatnymi kombinatorycznymi dźwięki, jak te z „Los Cebula i Krokodyle Łzy”. Teraz Coma proponuje nam album o wiele lżejszy i bardziej przystępny dla pospolitego Adama Polaka. Na pewno dobrze zrobi to zespołowi, który od dłuższego czasu mierzy się z falą hejtu. Może artyści zasłużyli sobie na negatywne opinie? A może to odbiorcy nie potrafią zaakceptować zmian, oczekując powielania przyjętego wcześniej stylu? Fakt faktem, sam Rogucki nie jest już Rogucem z płyty „Pierwsze Wyjście z Mroku”. Jego metamorfoza przyniosła ogromne zmiany dla zespołu, co dało się odczuć przy ostatniej płycie.

Pod względem muzycznym wciąż nie jest to stara i wszystkim znana Coma. Jest tu jednak coś, co urzeka: wyraźnie odczuwalne vintagowe brzmienie, oldschoolowa stylistyka, dodająca brzmieniowego brudu, nieporządku, który po przeanalizowaniu okazuje się być pięknym bałaganem. Od razu powiem, że wejście jest do niczego. „Uspokój się” z początku brzmi jak piosenka biesiadna grana przez kapelę zebraną na poczekaniu. Na szczęście po tym pustym klawiszowym motywie robi się odrobinę lepiej. Natomiast piosenka „Lajki”, wybrana na singiel, to zupełnie inna bajka. Prosta w formie, z jednym z wielu chwytliwych riffów, typowych dla nowej płyty. Po niej nadchodzi utwór „Widzę do tyłu” – muzyczny majstersztyk, w stylu rocka z lat 70. ubiegłego stulecia. Słucham tego brudnego, nasączonego przesterem riffu z niekłamaną przyjemnością. Chce mi się przy nim drzeć i skakać, a o to przede wszystkim chodzi.



Później Coma daje odpocząć i oto otrzymujemy mój ulubiony kawałek pt. „Za słaby”. Mamy w nim akustyczną gitarę z drobnym pazurkiem, psychodeliczne pogłosy, które koją nasze uszy i pozwalają odpłynąć daleko, daleko... Można się przy nich wyciszyć. Tutaj wyjątkowo głos Roguckiego hipnotyzuje. Jednak po chwili opuszczamy świat tworów naszej wyobraźni. Dzieje się tak za sprawą riffów i elektroniki z kolejnej piosenki: „Odwołane”. Trzeba podkreślić, że na płycie elektroniki jest wyjątkowo dużo, ale nie dominuje ona nad gitarowymi brzmieniami, jest raczej ich świetnym spójnikiem.

            Co nigdy nie zawodzi na płytach Comy? Oczywiście bas Rafała Matuszaka. Zawsze byłem i będę zafascynowany jego grą. Tutaj bas również jest wyraźny, mocny, pewny. Pojawia się w większości piosenek na pierwszym planie i to w różnych formach – „Uspokój się”, „Snajper, „Lajki”. Ostatni z wymienionych utworów wraz z piosenkami „Widzę do tyłu”, „Za słabo” i „Odwołane” to moi muzyczni faworyci z tej płyty.


Co mogę powiedzieć o Roguckim? Zupełnie nic. A przynajmniej nic pozytywnego. Jego barwa głosu zmieniła się nagle i to na gorsze, oczywiście moim zdaniem. To nie ten sam głos, to nie ten sam Roguc...



            Jeżeli chodzi o teksty piosenek Comy, to zdania zawsze były podzielone – jedni twierdzili, że teksty, choć nietypowe, są doskonałe, inni znowu wytykali je palcami, a Piotra Roguckiego obwołali grafomanem. Za „Snajpera” nagonka może powrócić w tempie natychmiastowym. Najnowszy album z założenia miał być prosty, dlatego nie ma tutaj wyrachowanych metafor, spójnej fabuły czy trudnych środków, którymi posługiwał się Rogucki na poprzedniej płycie. Są za to przemyślenia o otaczającej nas polskiej rzeczywistości („Odwołane”, „Cukiernicy”), a także o sieci, pochłaniającej nas coraz bardziej („Lajki”). Naprawdę dobry tekst odnajdziemy w piosence „Za słaby”. Dotyczy ona braku prywatności, tego, że kiedy ktoś chce, może wiedzieć o nas wszystko („...To jest miasto monitorowane; znajdujemy się na wszystkich ekranach...”). Do moich faworytów lirycznych zaliczam piosenki: „Za słaby”, „Cukiernicy”, „Odwołane”.

            Reasumując: płyta „Metal Ballads vol. 1” nie jest powrotem do starych czasów Comy, jest raczej powiewem świeżości, ukazaniem nowego kierunku rozwoju zespołu. Dużo tu dobrego brzmienia gitarowego, dobrej energii, ogromu riffów i soczystego basu. Teksty, jak to teksty, albo się komuś podobają, albo ktoś ich nie rozumie… Myślę, że płyta ta w dorobku Comy zajmie ważne miejsce, a słuchaczowi ukształtowanemu na jej twórczości przyniesie wiele muzycznych satysfakcji. Z radością wystawiam nowemu krążkowi grupy ocenę 7/10. Czego można życzyć zespołowi, który ma już wszystko, a lada moment będzie świętował swoje dwudziestolecie? Może trochę więcej wyrozumiałości od słuchaczy! Powodzenia! 


Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do albumu: https://open.spotify.com/album/2NL5exJ6zo7q6a0PGT9Mtc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moja lista blogów