Piotra Roguckiego jest pełno w
eterze, a co za tym idzie, także i zespołu Coma. Niektórzy powiedzą, że to za
szybko, że tak nie wolno, że trzeba odpocząć, szczególnie że „2005 YU55” to
album ambitny, a jego forma jest dość nietypowa – zmusza do myślenia. Coma nie
chce wytchnienia, a może to album „Metal Ballads vol. 1” jest właśnie
odpoczynkiem? Dobrze wiemy, że przez ostanie lata opinie na temat Comy były
podzielone. A co ja myślę na temat nowego krążka? Zapraszam!
I znowu ten
róż! Gdzie nie spojrzę, wszędzie ten kolor. Od różu zdecydowanie wolę żółć (pozdrowienia
dla Ted Nemeth). Cóż mogę powiedzieć? Aparat – prawdopodobnie telefoniczny,
rybie oko, zespołowy bus, a raczej jego bagażnik, cyk, pyk i jest okładka. Do
tego zamazane różem oczy. To wszystko. O ile okładka płyty „2005 YU55” mogła
zachwycać, okładka najnowszej płyty rozczarowuje. Może i miało być prosto, ale
w mojej ocenie prostota ta została posunięta zbyt daleko.
Coma zawsze
imponowała mi muzyką: soczystymi riffami, solówkami Witczaka, znakomitym i
wyrazistym basem, a niekiedy delikatnymi kombinatorycznymi dźwięki, jak te z
„Los Cebula i Krokodyle Łzy”. Teraz Coma proponuje nam album o wiele lżejszy i
bardziej przystępny dla pospolitego Adama Polaka. Na pewno dobrze zrobi to zespołowi,
który od dłuższego czasu mierzy się z falą hejtu. Może artyści zasłużyli sobie
na negatywne opinie? A może to odbiorcy nie potrafią zaakceptować zmian,
oczekując powielania przyjętego wcześniej stylu? Fakt faktem, sam Rogucki nie
jest już Rogucem z płyty „Pierwsze Wyjście z Mroku”. Jego metamorfoza
przyniosła ogromne zmiany dla zespołu, co dało się odczuć przy ostatniej
płycie.
Pod względem muzycznym wciąż nie jest
to stara i wszystkim znana Coma. Jest tu jednak coś, co urzeka: wyraźnie
odczuwalne vintagowe brzmienie, oldschoolowa stylistyka, dodająca brzmieniowego
brudu, nieporządku, który po przeanalizowaniu okazuje się być pięknym
bałaganem. Od razu powiem, że wejście jest do niczego. „Uspokój się” z początku
brzmi jak piosenka biesiadna grana przez kapelę zebraną na poczekaniu. Na
szczęście po tym pustym klawiszowym motywie robi się odrobinę lepiej. Natomiast
piosenka „Lajki”, wybrana na singiel, to zupełnie inna bajka. Prosta w formie,
z jednym z wielu chwytliwych riffów, typowych dla nowej płyty. Po niej nadchodzi
utwór „Widzę do tyłu” – muzyczny majstersztyk, w stylu rocka z lat 70. ubiegłego
stulecia. Słucham tego brudnego, nasączonego przesterem riffu z niekłamaną
przyjemnością. Chce mi się przy nim drzeć i skakać, a o to przede wszystkim
chodzi.
Później Coma daje odpocząć i oto otrzymujemy mój ulubiony
kawałek pt. „Za słaby”. Mamy w nim akustyczną gitarę z drobnym pazurkiem,
psychodeliczne pogłosy, które koją nasze uszy i pozwalają odpłynąć daleko,
daleko... Można się przy nich wyciszyć. Tutaj wyjątkowo głos Roguckiego
hipnotyzuje. Jednak po chwili opuszczamy świat tworów naszej wyobraźni. Dzieje
się tak za sprawą riffów i elektroniki z kolejnej piosenki: „Odwołane”. Trzeba
podkreślić, że na płycie elektroniki jest wyjątkowo dużo, ale nie dominuje ona
nad gitarowymi brzmieniami, jest raczej ich świetnym spójnikiem.
Co nigdy nie
zawodzi na płytach Comy? Oczywiście bas Rafała Matuszaka. Zawsze byłem i będę
zafascynowany jego grą. Tutaj bas również jest wyraźny, mocny, pewny. Pojawia
się w większości piosenek na pierwszym planie i to w różnych formach – „Uspokój
się”, „Snajper, „Lajki”. Ostatni z wymienionych utworów wraz z piosenkami
„Widzę do tyłu”, „Za słabo” i „Odwołane” to moi muzyczni faworyci z tej płyty.
Co mogę powiedzieć o Roguckim?
Zupełnie nic. A przynajmniej nic pozytywnego. Jego barwa głosu zmieniła się
nagle i to na gorsze, oczywiście moim zdaniem. To nie ten sam głos, to nie ten
sam Roguc...
Jeżeli
chodzi o teksty piosenek Comy, to zdania zawsze były podzielone – jedni
twierdzili, że teksty, choć nietypowe, są doskonałe, inni znowu wytykali je
palcami, a Piotra Roguckiego obwołali grafomanem. Za „Snajpera” nagonka może
powrócić w tempie natychmiastowym. Najnowszy album z założenia miał być prosty,
dlatego nie ma tutaj wyrachowanych metafor, spójnej fabuły czy trudnych
środków, którymi posługiwał się Rogucki na poprzedniej płycie. Są za to
przemyślenia o otaczającej nas polskiej rzeczywistości („Odwołane”, „Cukiernicy”),
a także o sieci, pochłaniającej nas coraz bardziej („Lajki”). Naprawdę dobry
tekst odnajdziemy w piosence „Za słaby”. Dotyczy ona braku prywatności, tego, że
kiedy ktoś chce, może wiedzieć o nas wszystko („...To jest miasto monitorowane;
znajdujemy się na wszystkich ekranach...”). Do moich faworytów lirycznych
zaliczam piosenki: „Za słaby”, „Cukiernicy”, „Odwołane”.
Reasumując:
płyta „Metal Ballads vol. 1” nie jest powrotem do starych czasów Comy, jest
raczej powiewem świeżości, ukazaniem nowego kierunku rozwoju zespołu. Dużo tu dobrego
brzmienia gitarowego, dobrej energii, ogromu riffów i soczystego basu. Teksty,
jak to teksty, albo się komuś podobają, albo ktoś ich nie rozumie… Myślę, że płyta
ta w dorobku Comy zajmie ważne miejsce, a słuchaczowi ukształtowanemu na jej
twórczości przyniesie wiele muzycznych satysfakcji. Z radością wystawiam nowemu
krążkowi grupy ocenę 7/10. Czego można życzyć zespołowi, który ma już wszystko,
a lada moment będzie świętował swoje dwudziestolecie? Może trochę więcej
wyrozumiałości od słuchaczy! Powodzenia!
Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do albumu: https://open.spotify.com/album/2NL5exJ6zo7q6a0PGT9Mtc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz