Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

niedziela, 29 października 2017

Pogodno - „Sokiści Chcą Miłości” [recenzja]

                Na całe sześć lat od wydania płyty pt. „Plemnik” Panowie z Pogodno zniknęli. Oczywiście zniknęli tylko z zespołu, bo z muzyką dalej mieli styczność, i to jaką! Teraz powracają z albumem „Sokiści Chcą Miłości”. Właściwie trudno było się domyślać, co przyniesie nam ten krążek – zespół lubi zaskakiwać, zresztą zaskoczeniem była już sama płyta. Ja na początku miałem mieszane uczucia. Czy coś się zmieniło? Przekonajmy się. Lecimy!
            

             Już sama okładka budzi we mnie skrajne emocje. Z jednej strony całkiem udany front, a z drugiej strony coś w nim jest nie tak. Szczególnie chodzi mi o logo nazwy zespoły, które przypomina tandetny bilbord informujący o jakimś klubie zza rogu. Bez niego mielibyśmy całkiem ciekawą okładkę: bloki, symbolizujące codzienność i szarą rzeczywistość, nad nimi różowe niebo, rozjaśniające całą przestrzeń. Słomka wsadzona w blok na pierwszym planie może oznaczać, że Panowie z Pogodno („sokiści”) wysysają z szarości i z dnia codziennego inspiracje i na tym się opierają – na przedstawieniu zwykłego świata w jakiś ciekawy sposób.

               Z twórczością Pogodno zetknąłem się dość późno, bo dopiero wtedy, kiedy artyści wypuścili do sieci singiel promujący płytę, czyli utwór „Tak To Teraz”. I szczerze powiedziawszy, wsłuchiwałem się w tę piosenkę bardzo długo. Na ciele miałem ciarki – utwór rozkręcał się z sekundy na sekundę i nikt nie spodziewał się nadchodzącego wybuchu. Zwrotka ukazuje wirtuozerię  muzyków, którzy w swobodny sposób bawią się muzyką. Niby lekki bałagan, a jednak przemyślane wprowadzenie do sedna. Oto nadchodzi refren i jest on popisem muzyków. Dołączają syntetyczne klawisze, wokal Jacka Szymkiewicza, później perkusja, która podkreśla tempo i nadaje rytm, aż chce się ruszać na boki, później słychać już tylko perkusję, zmieniającą piosenkę w istne szaleństwo, na koniec wchodzi gitara, podrywająca do skakania – cudo!


Słuchając tej piosenki, zakochałem się. Natomiast kiedy włączyłem płytę, tak szybko jak ją przesłuchałem, tak samo szybko ją porzuciłem, co później okazało się moim faux pas. Byłem zdekoncentrowany, a płyta wymaga spokojnego odbioru i ciszy. Trzeba podkreślić, że zarówno muzyka, jak i teksty Pogodno nie są dla każdego, niekiedy wymagają kilkakrotnego odsłuchania, nie można ich zatem porzucać za wcześnie.

Co do muzyki zawartej na płycie, to czuwał nad nią Marcin Bors, dlatego nie ma opcji, że coś tu nie gra. Płytę rozpoczyna „Cygan”. Długo trzyma nas w napięciu, płyniemy razem z basem, hi hatem i uderzeniami o rant werbla. Wszystko rozkręca się powoli i monotonnie. Dopiero po prawie dwóch minutach wchodzi wokal, który doskonale wpasowuje się w muzykę. Słuchamy jej beztrosko, nie wiedząc, kiedy zaskoczy nas mocniejsze uderzenie. Takich utworów jest cała masa. Jaki jest ich główny atut? Przede wszystkich czuć w nich ogromną zabawę, a przy tym opracowane zostały w pełni profesjonalnie. Słuchacz cały czas podąża za wyrazistym basem, lekkimi syntezatorami, subtelnie kołyszącymi się pomiędzy dźwiękami, oraz nieprzesadzonymi przesterami gitar, które raczą go melodycznymi riffami ( „Miłość (Jedna)”). 

Co ważne, muzycy ustrzegli się powtarzalności. Odbiorcom proponują niespodziewane przerwy („Cygan”) i nagłe wyciszenia („Chcieć błyszczeć”).  Różnorodność widać również w obrębie całej płyty. Dostajemy rockowy utwór „Miłość (Jedna)”, później  nadchodzi kawałek „Tak To Teraz (Slight Return)” o hip- hopowym wydźwięku, następnie słyszymy bardziej Organkową „Właścicielkę”, a na koniec tytułową piosenkę „SCM”, utrzymaną w klimacie indie rocka.


Jest energicznie, ale też melancholijnie. Jest szaleństwo, ale nadchodzi także moment wyciszenia. Do najciekawszych kawałków należą „Miłość (Jedna)”, zwariowana piosenka, wypełniona rytmem i radością, z głosem wokalisty przypominającym głos Dawida Zająca z Neonów, oraz równie dynamiczna piosenka „Znienacka”. Mimo ogromu energii artyści nie pozwalają się nam nią zachłysnąć, co jest bardzo dobry zabiegiem.

Co nie przypadło mi do gustu? Na pewno piosenka „Szkoda, że nareszcie” – za sprawą zmodyfikowanego mówionego wokalu kobiety. Jedni powiedzą, że to kwintesencja twórczości Pogodno, jednak ja tego nie kupuję. Nie spodobało mi się także to, że czasem Jacek Szymkiewicz śpiewa szybko i niewyraźnie, a jego głos nie wpasowuje się w melodie, co buduje pewien efekt monotonii. Oczywiście nie mogę odebrać mu jego sprawności, ponieważ zaskakuje nas różnorodną barwą w wielu piosenkach – od subtelności, melancholii, aż po pełen energii krzyk. Trzeba także dodać, że głos Jacka Szymkiewicza należy do kategorii brzmień, które albo się kocha, albo nienawidzi.


Co do formy lirycznej, to trzeba przyznać, że jest nietypowo. Jedni mogą powiedzieć, że to zwykły bełkot. Trzeba jednak dobrze wsłuchać się w tekst, by wyłapać zabawy słowne. Już sam tytuł płyty podkreśla wieloznaczność słów. Sokista to potoczna nazwa strażnika ochrony kolei, ale słowotwórczo bliżej mu do miłośnika soków, co podkreśla słomka od soku w kartoniku widniejąca na okładce. Teksty piosenek są pełne różnorakich skojarzeń, mocnych słów i humoru: „Trzeba nie pluć na porno, tam też pracują ludzie”. Nie brak tu również poetyckich ujęć czy przysłowia zbudowanego na biblijnym cytacie: „Kto sieje wiatr, ten zbiera burze”. Czy artyści drwią z naszego stylu życia i ciasnych form, głosząc: „Na niebie ptaki dają radę bez ojczyzn i bez banków”? Jeśli tak, to dobrze. Jak najczęściej piętnować trzeba nasz materializm i ksenofobię.
Podsumowując: płyta jest pełna energii i wykwintnych rozwiązań muzycznych. Zgranie syntezatorów z gitarami, wyrazisty bas brzmiący w synchronii z perkusją, wielość barw głosu Jacka Szymkiewicza i do tego błyskotliwe teksty – to musi się podobać. Do kilku kwestii można by mieć uwagi, jak do wszystkiego, bo nic nie jest idealne. Powrót ten zaliczam do udanych. Moja ocena to 7/10. Życzę powodzenia całemu zespołowi! 


Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do płyty: https://open.spotify.com/album/2jDKUV3OohhHdIN93ssdGK
Czytaj dalej »

piątek, 20 października 2017

Dziewczęta - Wywiad: „ Jesteśmy niewolnikami własnych kreacji”

            Halo, halo! Przeglądając sieć zawsze można natrafić na coś ciekawego. Mnie udało się wyłowić z przepełnionej sieci zespół Dziewczęta. A jeszcze ciekawszym jest to, że w zespole, ani jednej dziewczyny, a same dorosłe chłopy… W każdym razie wystrzelałem kilka pytań w stronę uzdolnionych Krakusów, a oni sprawnie i pięknie odpowiedzieli na wszystko bez narzekania





Cześć chłopaki! Jak tam jesienne nastroje?


Dziewczęta: Cudnie, w końcu można (ekh, ekh) pooddychać Krakowem.


Dobrze, to na dzień dobry od razu pytanie – skąd wzięła się nazwa… Żartowałem! Jednak co do dziewcząt, to uważacie, że macie w pewnym stopniu kobiecą wrażliwość, ale męskiego ducha?


Dziewczęta: Nie powinniśmy nadawać płci cechom. Przyznaję jednak, męski duch ewidentnie nam sprzyja. Żadna kobieta nie wytrzymała z nami tyle, ile my wytrzymaliśmy ze sobą. Gombrowicz pisał w dziennikach, że siłą sztuki jest jej intymność i prywatność. Odtworzenie doświadczeń i zapisanie ich w alchemii dźwięków wymaga specyficznej wrażliwości i umiejętności dostrojenia się do „wewnętrznego radia”. Widzę w tym procesie pewną analogię do pisania pamiętnika – czy to wystarczająco dziewczęce?


Napisaliście tak: „Piosenki o tęsknocie i małych końcach świata”. Za czym tęsknicie i jak to jest z tymi końcami świata?


Dziewczęta: Czasami tęsknimy za autorkami małych końców świata.


Wasze teksty, jako próba wykrzyczenia jakichś idei czy po prostu metaforycznie opowiedziane proste życie?


Dziewczęta: Idei – owszem, ideologiom mówimy stanowcze nie. Motywem przewodnim jest tęsknota. Teksty są jak kartki z pamiętnika… van Gogha. Nie są skrupulatnie snutą powieścią w odcinkach, to bardziej zapis chwili, ulotnego wrażenia.



Nie mogę ukryć, że Kraków to moje ulubione miasto w Polsce. Czy Kraków był albo jest inspiracja muzyczną czy to liryczną?


Dziewczęta: Po latach spędzonych w tym mieście, smog krąży nam w żyłach. Miasto jako twór jest ogromną inspiracją. Kraków – motywacją do ucieczki. Hermetyczny, konserwatywny, zawieszony w przeszłości. „W sztuce nie można nawracać, ani się zniżać – kierunek wstecz i kierunek w dół są niedozwolone” – znów Gombrowicz. Wnioski nasuwają się same.


Ludzie często zapominają się znów?


Dziewczęta: Pfff, marzenie! Błądzimy między stereotypami, kurczowo trzymamy się norm, jesteśmy niewolnikami własnych kreacji. Powinniśmy częściej wsłuchiwać się w siebie. Zapominać się, być tu i teraz, zatracać się w swoim intymnym świecie.


A kiedy smutne dziewczęta mają swoje święto?


Dziewczęta: W dniu wiatru, kiedy ubiorą się ciepło… O! To chyba teraz.


Nihiliści, pesymiści, realiści, czy w głębi duszy optymiści, jak to z wami jest?


Dziewczęta: Introwertyczni socjopaci – optymiści. Deal with it!



Rozumiem, że w muzyce chcecie łączyć delikatność i melancholie z ostrym, przesterowanym i brudnym pazurem?


Dziewczęta: Forma jest narzędziem. Brzmienie nie wynika z chęci. Nie umawiamy się na daną stylistykę. Nie może tak być, to by było sztuczne. Drogowskazem jest piosenka. Kiedy pojawia się jakiś temat, każdy z nas próbuje opowiedzieć o nim najlepiej jak potrafi.


 Wasze piosenki są dziełem improwizacji, momentalnego napływu weny czy jest to ułożony proces?


Dziewczęta: Muzyka i teksty powstają zazwyczaj osobno. Mamy wypracowany i sprawdzony sposób tworzenia. Odpowiadam za siebie, więc mogę z pełną świadomością stwierdzić, że muzyka jest efektem słuchania wewnętrznego radyjka i zapominania się (znów)


Mamy już EP, a kiedy Dziewczęta wydadzą pełnometrażowy album?



Dziewczęta: Decyzja dojrzewa. Prawdopodobnie w przyszłym roku pojawi się jeszcze jedno krótkometrażowe wydawnictwo. Co dalej? Czas pokaże.



Tak pokrótce powiedzcie na jakim sprzęcie powstawała wasze EPka?


Dziewczęta: Fendery, Voxy i dużo delayów w przeróżnych konfiguracjach. Minęły już prawie trzy lata, nie pamiętam wszystkich szczegółów, sprzęt ewoluuje – kierunek ten sam.


Extended Play był jakimś przełomem waszej kariery?


Dziewczęta: Za sprawą pierwszej EPki wydarzyło się wiele miłych rzeczy, ale nie nazwałbym tego przełomem. Nie nazwałbym naszej drogi „karierą”.


A teraz sięgnijcie w głąb pamięci i powiedzcie mi, jaki był wasze najpiękniejszy koncert, który zagraliście?


Dziewczęta: Najpiękniejsze koncerty to te, po których nie trzeba składać sprzętu!


Duża scena czy kameralne pomieszczenie?


Dziewczęta: Scena w lesie o wschodzie słońca. Trzeba tylko uważać na rosę.



Już niedługo gracie w Zaścianku z Tedami. Chcecie coś o tym powiedzieć?


Dziewczęta: Nie możemy się doczekać! Tedów odkryliśmy przy okazji „Retrocukierni” i jesteśmy zaszczyceni, że będziemy mogli poznać się w Zaścianku. Swoją drogą – ilekroć tam gramy, dzieje się coś nietypowego. Był kiedyś taki piękny koncert, na którym nasze efekty dwa razy wyłączyły korki i spaliły końcówki mocy w trakcie grania. Wspomnień czar…


Myślę, że no na tyle! Dziękuję wam Chłopięta w Gombrowiczowym stylu ha, ha, ha. Życzę powodzenia w dalszej karierze, którą karierą nie nazywacie. Widzimy się gdzieś w Polsce na koncercie!


Dziewczęta: Do zobaczenia!


Wywiad: Przemek Ustymowicz
Odpowiadał zespół Dziewczęta 
Link do EP na spotify: https://open.spotify.com/album/5Vd1fOmtVUV6m4Jldxl91E
Facebook Dziewcząt: https://www.facebook.com/dziewczeta.msm/

Czytaj dalej »

sobota, 7 października 2017

Ted Nemeth - Ctrl C [Recenzja] - Nadal pytań dużo mam, tylko że mija na nie czas.

            Wyczekałem się! Oj, wyczekałem! I w końcu mam to, czego chciałem. Zespół Ted Nemeth już pierwszą płytą pt. „Ostatni Krzyk Mody” zrobił na mnie ogromne wrażenie. Szczęka opadła mi wtedy do kolan i z trudem udało mi się ją podnieść. Teraz Tedzi powracają z albumem pt. „Ctrl C” i jest podobnie, z tym że najprawdopodobniej moja szczęka przez najbliższy czas nie powróci na swoje miejsce. Dlaczego? Przekonajcie się! Już opowiadam!
           
Kiedy zespół Ted Nemeth wrzucał na swoje social media zajawki dotyczące najnowszej płyty, mogliśmy się zapoznać także z okładką płyty. Moim oczom ukazał się wtedy... banan. Tak, banan! Spośród wielu okładek, które miałem możliwość zobaczyć i ocenić, ta prezentuje się wyjątkowo. Żółte tło plus banan dryfujący po żółtym morzu. Obok owocu (o żółtej skórce, jednak o czarnym wnętrzu) niewielki tytuł płyty wraz z nazwą zespołu. Dogłębną interpretacje pozostawię wam, niezła zagwozdka, co nie?
           

Płyta „Ctrl C” z jednej strony przypomina pierwszy album grupy, a z drugiej strony nie. Tu również jest przester i garażowe brzmienie, a Patryk Pietrzak krzyczy tak, jak krzyczał, niemniej nowy krążek został o wiele lepiej wyprodukowany i przemyślany. Jest przebojowo i radiowo („Suche Miejsca”), a kiedy trzeba – subtelnie („Nie Myśleć"). Płytę otwiera piosenka „Wspólny Punkt”, będąca singlem wypuszczonym do sieci. Dostajemy w niej to, co lubimy najbardziej: energię, gitarę, elektronikę, a wszystko na najwyższym poziomie. To po prostu brzmi!
O brzmienia gitarowe się nie martwiłem. Już w „Ostatnim Krzyku Mody” Michał Gibki i Patryk Pietrzak pokazali, na co ich stać, a teraz swój kunszt tylko potwierdzili. Powiem więcej: przesterowana gitara rytmiczna dalej sprawie wrażenie nieładu, dodaje tego kolokwialnego „brudu”, a wstawki i motywy melodyczne brzmią jeszcze lepiej niż na pierwszej płycie. Szczególnie dobrze wypadły w mojej ulubionej piosence pt. „Ofelia”. Utwór kompletny? Może i tak! Na pewno jest w nim coś tajemniczego, bo zaczyna się niepozornie, od rozkładanych akordów połączonych z dźwiękami z Korga albo innego syntezatora Wojtka Wierzby. Wszystko to niesie nas na pozór romantyczną historię. To tylko chwila! Powoli napięcie wzrasta, wchodzą bębny, które również brzmią elektronicznie. Kończy się zwrotka i pojawia się jeden z najlepszych motywów gitarowych na tej płycie. Dotychczasowy porządek ginie, powstaje muzyczny zamęt. I o to chodzi, o to właśnie chodzi, moi Drodzy!
           
W porównaniu z pierwszą płytą na krążku „Ctrl C” jest o wiele więcej elektroniki. Dawno już nie słyszałem tak dobrego zbalansowania. Jedynym utworem, w którym elektroniki użyto według mnie za dużo, jest piosenka „Suche Miejsca”. W ogóle ta piosenka wydaje się być taką małą zapchaj dziurką, pośród naprawdę mocnych utworów. Może to tylko moje wrażenie, a może tak jest… Zwraca uwagę również motyw gitarowy z piosenki „Próbuję się do ciebie dodzwonić” – bardzo mi on coś przypomina, ale co? Minusów jest naprawdę niewiele. Myślę, że artyści dojrzeli, na sposób muzyczny. Słychać to na tej płycie doskonale.       
Uważam, że pod względem muzycznym omawiana płyta góruje nad „Ostatnim Krzykiem Mody”. Przede wszystkim nie jest tak mrocznie i ponuro. Świat malowany dźwiękiem jest tu znacznie pogodniejszy, by przywołać „Zjem Cię” czy „Suche Miejsca” – świecie słońce, co nie? . Oczywiście mamy też bardziej subtelne i melancholijne „Skowronki” oraz „Nie Myśleć”, a także bardziej mroczne „Zasięgi”, jednak nie przygnębiają one słuchacza, są one na pewno jednym z lepszych kawałków – szczególnie świetnie wypadają na koncertach. Dodatkowymi smaczkami na płycie są chórki, ciekawe głosy, np. w piosence „Bezbolesny” – tam ten zabieg podoba mi się bardzo - oraz krzyk dziewczyny w piosence „Zjem cię”. Piosenki, które zrobiły na mnie największe wrażenie pod względem warstwy brzmieniowej, to „Ofelia”, „Wspólny Punkt”, „Zasięgi” i „Poszły Spać”, „Bezbolesny”.
           
A co pokazał nam tym razem Patryk Pietrzak? Myślę, że już wcześniej można było go uznać za jednego z lepszych polskich wokalistów. Teraz także świetnie operuje głosem. Na pewno Pietrzak swoją barwą potrafi zbudować napięcie, a nietypowym głosem magnetyzuje. Raz delikatny i spokojny, innym razem porywczy i pełen gniewu, wykrzykujący skumulowane w sobie emocje prosto w naszą stronę. Można go słuchać w kółko i w kółko.
Jeśli chodzi o stronę liryczną piosenek, to już sam tytuł wskazuje nam ich kierunek interpretacyjny. Na chwilkę przenieśmy się w świat informatyki i zaczerpnijmy specjalistycznego języka. Skrót klawiszowy – „Ctrl + C” – oznacza kopiuj. To mówi nam wiele, a kiedy pomyślimy głębiej, to zauważamy, że w dużej mierze, żyjemy w świecie pełnym od kopii. Nie ulega wątpliwości, że przypadłością dzisiejszych czasów jest wtórność na wielu płaszczyznach. Z tego też drwi Pietrzak w swoich tekstach, podobnie jak z dążenia do przypodobania się innym. Słyszymy: „Jestem najskromniejszy, bo najwięcej wiem… Nie myślę, a jeżeli myślę, że? lubię błyszczeć, lubię podobać się”. Z kolei w bardzo udanym utworze „ Okolice Płuc” podkreślona zostało zanikająca pamięć o tych, którzy wywalczyli dla nas to, co mamy. Wszystko się zmienia: „ Dzisiaj wszystko na nie, jutro wszystko na tak”, świat pędzi, a nam trudno się w tym odnaleźć: „Pokolenie maskotek pod maską ukrywamy żal”, pogrążamy się w mrzonkach, udajemy kogoś innego, nie możemy nawiązać kontaktu z drugą osobą. W tym dziwnym świecie gubimy siebie i przestajemy być aktualni: „Bardzo chcę być potrzebny, ale nikt nie powiedział mi jak”, „ Bywam nie sobą, przez cały dzień i całą noc od kilku lat”.
           
I znów, tak jak przy pierwszej płycie, mamy zabawę słowem, absurdalne skojarzenia oraz powtarzający się motyw krwi i wody („W wodzie mi dobrze jest, w wodzie mi lżej”). Ciekawe są oprócz tego nawiązania kulturowe, bo mamy tu też Szekspirowską Ofelię. Muszę przyznać, że Patryk jest jednym z moich ulubionych tekściarzy, a jego teksty są nietypowe. Teksty z nutką abstrakcji, groteski, zawsze zaskakują ciekawym motywem, a co najważniejsze zapierają dech w piersi. Moi „faworyci liryczni”: „Okolice Płuc”, „Ofelia”, „Nie Myśleć”, „Zjem Cię”, „ Zasięgi”.
            Podsumowując: płyta „Ctrl C” to kolejny udany krążek łódzkiego zespołu. Można wskazać kilka drobnych niedociągnięć, ale nie powinny one w większym stopniu wpłynąć na ocenę końcową, to zwykła kosmetyka. Jest inaczej niż przy pierwsze płycie, ale dalej tak, jak trzeba. Nie ma przerostu formy nad treścią. Nadal jest pazur, tym razem ozdobiony w obwolutę elektroniki, której jest znacznie więcej. Teksty dalej mają swój klimat. Płycie „Ctrl C” wystawiam ocenę 9/10. Przesłuchajcie ją koniecznie i poddajcie własnej interpretacji. Podajcie ją dalej! Zanurzyć się głową w wodzie razem z Tedami, poznajcie trochę ten świat, który przedstawiają. Link do płyty oczywiście w opisie. Zespołowi gratuluję! Życzę powodzenia w promocji płyty. Widzimy się na koncertach, bo chłopaki naprawdę dają czadu! 

Tekst: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do płyty: https://open.spotify.com/album/6YkkiHCG9wYNTEn0wOAw3t
Kup płytę: https://mystic-production.lnk.to/CTRL-CFA 
Czytaj dalej »

sobota, 7 października 2017

Powrót! Ważne albumy #1

                               Puk, puk! Kto tam? Tak, tak, nie było mnie bardzo długo, ale  powracam wraz z tą przykrą dla ducha i ciała pogodą. Ominęło nas sporo ciekawych nowości, ale teraz wracam. Na jak długo? Tego nie wie nikt… Cieszę się z tej chwili tym bardziej, że jesień, a szczególnie październik przyniesie nam ogrom ciekawych albumów. Jednak przed tymi wszystkimi „pysznościami” chciałem wprowadzić jedną z kilku nowych serii. Mianowicie porozmawiamy o albumach, które są dla mnie szczególne, na których się wychowałem i do których wracam z ogromnym wzruszeniem. Dzisiaj na nasz „piekielny ruszt” weźmiemy dwa z nich.  Przygotujcie kubek ciepłej herbaty i zaczynamy. W drogę!
        
Pierwszym albumem, od którego muszę zacząć, jest „Wszystko Jedno” zespołu Happysad. Jest to krążek wyjątkowy i właściwie nie chodzi tu tylko o same piosenki – po prostu od tej płyty wszystko się zaczęło. Nie będę ukrywać, że fanem tego zespołu jestem od lat, a  stał się on moim ulubionym zespołem właśnie za sprawą wspomnianej płyty, wydanej w 2004 roku. Oczywiście jeszcze wtedy nie myślałem o muzyce na poważnie, beztrosko hasając razem z przyjaciółmi po podwórku. Wtedy roztrząsałem problemy dla wieku typowo młodzieńczego. Przygoda moja z Happysadem na wyższym już poziomie zaczęła się w roku 2007, kiedy to grupa wydała „Nieprzygodę”, ale to temat na inny artykuł.




Utwory z „Wszystko Jedno” poznałem dzięki sieci. Przypominają mi się długie i leniwe wieczory, kiedy w moim pokoju rozbrzmiewały utwory takie jak: „Partyzant K.”, „Zanim pójdę”, „Hymn 78” czy „Psychologa!!!”. Ich teksty tkwią we mnie do dziś, a kiedy jestem na koncercie i któryś z tych utworów rozlega się po klubowej sali, zawsze pojawiają się u mnie silniejsze emocje. Album ten zaszczepił we mnie miłość nie tylko do zespołu, lecz także do muzyki rockowej czy muzyki gitarowej w ogóle.


O samej warstwie muzycznej można mówić bardzo długo, albo można ją opisać kilkoma prostymi słowami. Prostymi, bo właśnie taka jest muzyka zapisana na tej płycie. Jest tu dużo uproszczeń, fakt, może nawet niedoskonałości, za to ile energii! Muzyka jest banalna - kilka akordów, mało wymyślne tonacje, ale czy to źle? Piękno tkwi w prostocie – powtarzam to od zawsze. Nie ma tu wymyślnych solówek, tappingu, bendingu i innych niestworzonych technik. Jest melodia! To wystarcza. Do tego dochodzą wstawki Cegły, które już wtedy były majstersztykiem i do dzisiaj są nie do podrobienia.

  Myślę, że właśnie te czynniki sprawiają, że omawiana płyta jest wyjątkowa, a starsi fani Happysadu uważają ją za najlepszą. Niektórzy przy okazji twierdzą, że Happysad skończył się na „Ciepło/Zimno”, jednak czy tak jest rzeczywiście? Oczywiście, że nie. Płyta „Wszystko Jedno” to dopiero zalążek tego wszystkiego, co przez lata udało się wypracować grupie na scenie. I pięknie jest uczestniczyć razem z zespołem w owej przemianie, jak z małej niepozornej larwy, rodzi się po latach, jeden z najpiękniejszych motyli na świecie. Kiedy porównamy płytę z 2004 roku z najnowszą płytą „Ciało Obce”, dostrzeżemy, w jakim stopniu zespół się rozwinął.  Myślę, że bez tych 13 lat, które dzielą obie płyty, nie byłoby dziś takiego utworu jak „Heroina” – jednej z najpiękniejszych piosenek, jakie słyszałem, z solówką na saksofonie wyciskającą łzy z moich oczu. Wszystko musi dojrzeć – od człowieka, przez teksty, po muzykę.



A co do samej warstwy tekstowej zamieszczonej na płycie „Wszystko Jedno”, to teksty na pewno są chwytliwe. Kto nie zna słów „Miłość to nie pluszowy miś…”? Zna je chyba każdy, nawet osoba, która na co dzień nie wsłuchuje się w twórczość chłopaków. Piosenki dotyczą młodzieńczego buntu, ukazują świat z perspektywy niedoświadczonego człowieka, kogoś, kto tego świata nie rozumie, kto w odpowiedzi na swoje cierpienie reaguje drwiną. Jednak wymowa albumu jest pozornie optymistyczna: na koniec zawsze znajdziemy światełko w tunelu, chęć do życia, pozytywną myśl, „że nie jest źle, że to wszystko ma jakiś sens”.

Krążek „Wszystko Jedno”, choć nie jest moim ulubionym albumem  spośród wszystkich wydanych przez Happysad, ma dla mnie wartość sentymentalną. Od niego zaczyna się praktycznie historia grupy i moja pasja, jaką jest muzyka, ponieważ to Happysad ukształtował mnie muzycznie, już wtedy dostarczając mi wiele inspiracji muzycznych i lirycznych.

Drugą płytą, który chcę przywołać, jest „Miłość w Czasach Popkultury” zespołu Myslovitz. Z przyjemnością powracam do tego krążka wydanego w 1999 roku. I chociaż moja miłość do grupy niestety się wypaliła, miłość do albumu nadal trwa, zwłaszcza że on również miał ogromny wpływ na mój gust muzyczny i moje muzyczne oczekiwania. Piosenką, która została we mnie na zawsze, jest najbardziej rozpoznawana piosenka tej grupy, czyli „Długość Dźwięku Samotności”. To utwór o każdym z nas, trochę o mnie i o Tobie, bo każdy lubi „schować się na jakiś czas”. Ja w takich chwilach chowałem się w kącie pokoju i słuchałem Myslovitz.



Za co cenię twórczość Myslovitz? Za genialną delikatność w warstwie muzycznej. Wsłuchując się w nią, widzę krakowskie uliczki, przemoczoną kostkę brukową, zapalone światełka w oknach lokali, ledwie tlące się latarnie. Idę przez noc sam i dobrze mi z tą samotnością. Teraz już wiem, że każdy jej potrzebuje. Dzieje się tak za sprawą niezwykle sugestywnego obrazu świata zbudowanego przez Artura Rojka, świetnie przy tym operującego słowem. Uwagę zwraca także muzyczna różnorodność albumu. 
Kiedy trzeba, gitara huczy i jazgocze, dostarczając brzmienia pełne pogłosu (brawa dla Wojtka Powagi). Klimatyczne bębny trzymają nas w napięciu, bo nigdy nie wiemy, kiedy nastąpi wybuch, tak jak np. w piosence „Zamiana”. Wyrazistości dodaje płycie delikatność gitar akustycznych w połączeniu z jedynym w swoim rodzaju głosem Rojka. Uważam, że krążek ten jest jednym z najlepszych, jakie ukazały się na polskiej scenie muzycznej. Usiądźcie, włączcie go i posłuchajcie!


Myślę, że na razie wystarczy moich wspomnień. Powrócę do nich niebawem, bo choć ważne jest poznawanie nowych rzeczy, warto czasem wrócić do tego, na czym się człowiek wychował. Ach, piękne czasy minione!


Tekst: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Czytaj dalej »

Moja lista blogów