Po siedmiu latach od wydania
płyty „Modern Rocking” niespodziewanie powraca polska „Królowa Łez”. Ukazuje
się album, który trzymany był w tajemnicy, przewidziany jako niespodzianka, mająca
zaskoczyć wszystkich. No i w końcu 30 września z pełnym rozmachem niczym bomba
wyłania się album „Forever Child”. Moje odczucia po jego wysłuchaniu? Z
pewnością zaskoczenie, a czy pozytywne, zaraz się okaże.
Sama okładka współgra z wizerunkiem,
jaki artystka kreuje w tym albumie. Na okładce widnieje świetne czarno-białe
zdjęcie samej Agnieszki Chylińskiej. Właśnie taką ją widzę po przesłuchaniu
płyty – zwiniętą w kłębek. Skulona w pozycji embrionalnej wydaje się bardzo
samotna i bezbronna wobec problemów, które niesie życie, co dodatkowo zostało
podkreślone jej nagością. Sama artystka mówi, że album ten powstał, kiedy
znalazła się na życiowym zakręcie. Okładka jak najbardziej na wielki plus!
No i niestety po wielkim plusie
muszą przyjść głównie minusy. Nie wiem dlaczego, ale płyta pod wieloma
względami do mnie nie przemawia, a szczególnie jeśli chodzi o kwestie muzyczne.
Wiele portali zachwyca się, chyba przez uznanie, jakim
cieszy się Chylińska, muzyką z jej najnowszego krążka. Podobno łączy ona dwa
style: rockowy i nowoczesny, a obecnie bardzo popularne jest takie łączenie
stylów i możliwości muzyki. Ale co mamy przez to rozumieć? Czy jest to
dodawanie elektroniki jako tła i linii pobocznych, nadających harmonii i
wyrazistej barwy, a może wpychanie na siłę różnych udziwnionych motywów, które
mogą kojarzyć się z muzyką klubową? Nie znam na to odpowiedzi, jednak tak
prezentuje się nowa płyta: jest to swoista plątanina muzyczna. Piosenki nie
pasują tu do siebie, tak jakby były wycinkami z różnych albumów, niekoniecznie
związanymi ze sobą gatunkowo.
Płytę otwiera „Klincz” i już on
wprawił mnie w konsternację. Sprawdziłem dwa razy, czy aby na pewno włączyłem
dobrą płytę. Kawałek rozpoczyna się niczym klubowy mix utworów DJ’a z
pobliskiego mniejszego miasta, który zdecydował się na promowanie swojej
działalności. Niestety powtórzyło się to jeszcze w kilku kawałkach. Oczywiście znalazłem
też parę piosenek, które bronią albumu. Spodobały mi się zwłaszcza dwa utwory: „Królowa
Łez” oraz „Kiedy przyjdziesz do mnie”. W nich łączenie dwóch stylów jak
najbardziej mi odpowiada, ponieważ nie dominuje tu raniący uszy bit, przytłaczający inne
środki muzyczne.
W ''Królowej Łez'' wyraźnie słychać gitarę, która rozpoczyna ten kawałek. Później, gdy piosenka się rozwija, dochodzi elektronika, użyta wyłącznie jako nienachalny smaczek. To przemyślane, wyważone zastosowanie elektroniki, nadało piosence klimatu i nowoczesności, o którą ostatnio tak starają się artyści. Spojone ze sobą dwa style właśnie tak, jak trzeba. Szkoda tylko, że nie we wszystkich utworach muzycy postąpili podobnie
Natomiast piosenka „Kiedy przyjdziesz do mnie”, którą
muzycznie stawiam na równi z poprzednią , zmierza bardziej w stronę brzmienia
Agnieszki Chylińską z jej okresu współpracy z O.N.A, co niesamowicie przypadło
mi do gustu. Przeważa tutaj przesterowana, wyrazista gitara, prosta, bo prosta,
ale robiąca wrażenie, szczególnie w solówce, w która przez parę sekund raczy
nasze uszy. Oprócz tych dwóch piosenek trzeba wymienić również utwór „Zostaw”,
jeden z mocniejszych kawałków. Jest sugestywnie, głośno i dosadnie. Tutaj także
gitara stanowi motyw przewodni. Słychać ciężki riff na gitarze w dość niskiej
tonacji. To lubię!
Nie będzie zaskoczeniem, jeśli za największy atut płyty uznam głos wokalistki, która przyzwyczaiła nas do tego, że idzie na całość. Chrypa to jej znak rozpoznawczy, ale kiedy trzeba, Chylińska umie przekazać spokojniejsze emocje. Linią wokalną oddaje cały wachlarz uczuć – od roztargnienia i złości, poprzez żal i smutek, po kompletne wyciszenie i spokój. Wokalnie artystka chyba nigdy nie zawodzi. Myślę, że nawet, gdyby wydała płytę disco polo, wszystko obroniłaby głosem. Klasa sama w sobie, coś wspaniałego!
Teksty piosenki, choć najprawdopodobniej dyktowane wydarzeniami z życia, niestety są monotonne, co nie znaczy, że jednoznaczne, ponieważ czytałem już kilka propozycji interpretacji do kilku z nich. Miłość, rozstanie i ból to główne ich motywy. Utwory dotyczą kobiety rozchwianej emocjonalnie, czującej żal do pewnego mężczyzny. Ale taki już wizerunek naszej polskiej „Królowej Łez”. Mimo kilku fragmentów ciekawych lirycznie, szczególnie w piosence „Fajerwerk”, słowa nie porywają. Zresztą trudno, by przemówił do mnie tekst: ''Kocham cię ale cię nie lubię''. Momentami jest banalnie i nużąco, a cały krążek zdaje się jednym wyrzutem sumienia. Może niektórym to się spodoba, jednak ja wolę rozmaitość i wielowątkowość.
Podsumowując: tak szybko jak się rozpaliłem, sięgając po płytę, tak równie szybko przygasł mój zapał. Ma ona co prawda kilka przebłysków, lecz w dużej mierze tworzą ją nieudane zabawy z nowoczesnym brzmieniem, które idzie zdecydowanie w złą stronę. Dwa, może trzy dobre teksty, które naprawdę zasługują na brawa, to za mało na moje oczekiwania. Muzycznie słabo, na szczęście rekompensują to niepowtarzalny głos artystki, który jest już kultowy, oraz trafiona okładka, świetnie przedstawiająca treść płyty.
Jeżeli wystawię albumowi złą ocenę, zostanę zlinczowany, bo nie do końca na nią zasługuje. Jeżeli bardzo dobrą – postąpię wbrew sobie. Z czystym sumieniem krążkowi „Forever Child’’ przyznaję zatem 5 punktów w skali od 0 do 10. Myślę, że do niektórych słuchaczy płyta ta może trafić zarówno muzycznie, jak i lirycznie, w zależności od tego, czego akurat szukają. Jeśli mają potrzebę utożsamienia się z kimś, kto jest zagubiony, rozczarowany miłością i przepełniony żalem, trafią idealnie.
Życzę muzykom powodzenia w promocji albumu, udanej trasy koncertowej, która została już zapowiedziana, no i następnej płyty, trochę lepszej od tej. Powodzenia!
Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do albumu na spotify: https://play.spotify.com/album/2v2XMDBrDk89fW4IcrhAIu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz