Sztuka jest formą, w której dane
tworzywo można lepić na wszelkie możliwe sposoby. To my kształtujemy w dziele
świat, przestrzeń, my dostrzegamy szczegóły i obieramy własną drogę
interpretacji. Jeżeli znamy postać Piotra Roguckiego, wiemy dobrze, że chce on
wyłamywać się spod schematów przypisanych muzyce rockowej postrzeganej jako
zwykła rozrywka. Właśnie dostajemy krążek Comy, na który dość długo kazali nam
czekać artyści z Łodzi. Miałem okazję posłuchać płyty trzy dni po jej premierze.
Nasuwa mi się wiele słów i spostrzeżeń , aby opisać album. Album? A może coś
więcej? Przyjrzymy się „2005 YU55” z bliska. Do płyty dodatkiem jest wersja
wydana w formacie wielkości DVD. Dołączone są do niej teksty, okulary 3D,
kostka i koszulka. Ciekawe urozmaicenie!
Jeżeli zagłębimy się naprawdę
mocno w płytę, to całą oprawę graficzną okładki uznamy za trafną w stu
procentach. Niebieskie tło zacierające się z czernią przedstawia nam kosmos, natomiast
w kolorowej poświacie znajduje się równie kolorowa i zniekształcona postać. Tutaj
nie ma przypadków. Oprawa graficzna intryguje i nieodzownie łączy się z
przekazem płyty, a to musi się podobać.
W wielu komentarzach na temat
nowego dzieła Comy pada pytanie: „Gdzie jest stara Coma?”. Od razu zatem
powiem, że „2005 YU55” nie jest płytą rozrywką, dobrą do słuchania w
samochodzie czy wieczorami przy piwie. Coma postarała o coś innego, o coś,
gdzie zaczyna się ambitna sztuka, a kończy nasza wyobraźnia. Dlatego płyta na pewno zbierze sporo, negatywnych opinii z którymi już się spotkałem. Myślę nawet, że
jest to też pewna rekompensata za ostatni solowy album Piotra Roguckiego,
zamysł bowiem jest podobny, ale zrealizowany o wiele lepiej. Mamy tutaj do
czynienia ze swoistym dziełem literacko-muzycznym. O samej treści powiem jednak
później. Teraz przejdźmy do muzyki.
Jak dobrze słucha się czegoś, co
w leczy moje rany po ostatnim albumie Chylińskiej. Tak właśnie powinno łączyć się
elektronikę z muzyką rockową. Subtelnie! Według mnie wbrew temu, co piszą
niektórzy, jest tu dużo starej Comy! Gitary towarzyszą nam praktycznie przez
wszystkie kawałki. Brakuje mi jedynie jakichś dobrych solówek Witczaka, jednak
myślę, że bez tego się obejdzie, bo w zamian mamy kilka dobrych motywów granych
na gitarze, które uzupełniają muzykę, dodając melodyczności. Szczególnie ciekawy
motyw pobrzmiewa w piosence „Inne jeszcze obrazy” (mam nadzieję, że to gitara,
ha ha). Mocną gitarę przeplatają na płycie nowoczesne brzmienie i wyraziste
riffy, z których znana jest grupa. Szczególnie intensywnym kawałkiem są
„Zaduszki”, gdzie gitara dominuje na samym początku, by potem na parę sekund
przygasnąć i znowu powrócić z całą energią.
Podobny jest „Cwał”, lekko doprawiony
nowoczesną technologią. Ale to dobrze, gdyż muzyka i muzycy muszą się rozwijać,
w przeciwnym razie otrzymywaliśmy tylko wtórne rozwiązania. Matuszak też nie
zawiódł na płycie! Jest on jednym z najlepszych polskich basistów, co
potwierdza zwłaszcza w „Magdzie”. Fajny przesterowany bas brzmi tu wyraźnie i
nadaje pędu całemu kawałkowi. Z kolei w
„Lipcu” bas jest delikatny i spowalnia piosenkę. Równie świetnie gra Adam
Marszałkowski, jeden z moich ulubionych polskich perkusistów, klasa sama w
sobie – jak zwykle. Odpowiednio do
potrzeb piosenki raz jest mocno i słychać dużo talerzy, to znów artysta wycisza
perkusję, gdy utwór schodzi z tonu. Dodatkiem
do perkusji jest elektronika, oczywiście we właściwych proporcjach.
W kawałkach znajdziemy dużo dobrej elektroniki. Wyraźna, świetnie kontrastująca z
całością, nadaje kawałkom klimatu i subtelności. Jej motywy dobrane zostały z
rozwagą i dlatego nie mamy tu do czynienia z muzyką klubową, tylko z prawdziwą sztuką.
Myślę, że pod względem profesjonalizmu w wykorzystaniu elektroniki „2005 yu55”
równa się z „Błyskiem”, o którym pisałem jakiś czas temu. Płyta muzycznie wprowadza w
jesienny nastrój, pomimo jak zgaduję w całej historii jest lato. Dzieje się tak za sprawą wrażenie padającego deszczu, wiejącego
wiatru, spadających liści oraz aury tajemniczości towarzyszącej piosenkom. Za
pomocą dźwięków muzycy budują świat, który pochłania słuchacza. Mnie niejednokrotnie
zrobiło się zimno mimo ciepła w domu.
Do wszystkiego dochodzi głos
Roguckiego, który jest odpowiedzialny za kumulacje emocji. Jeszcze głębiej
wokalista wprowadza nas w świat przedstawiony na płycie. Odtwarza wszystkie
możliwe emocje: złość, melancholię, roztargnienie etc. Zdążyłem się już
przyzwyczaić do nowego Roguckiego. Mało
tego, spodobało mi się takie jego wcielenie, ponieważ, jak mówiłem, trzeba
zmian, aby nie było nudno i monotonnie. To już chyba kultowy artysta na
polskiej scenie muzycznej. Dysponuje głosem o niepowtarzalnej barwie, mocnej, brudnej
i wyraźnej. W „Magdzie” raczy nas growlem. Oczywiście zachowuje rockowe
klimaty, a przy tym potrafi być niezmiernie delikatny. Może z uwagi na ową
subtelność i lekkie rozmarzenie bardzo przywiązałem się do utworu „Lipiec”,
który był singlem zapowiadającym płytę, i teraz słucham go non stop.
Warstwa tekstowa jest inna niż
zazwyczaj. To budowana historia, o czym świadczą choćby niektóre tytuły
piosenek, np. na płycie znajdują się trzy nazwane kolejno liczbami piosenki
zatytułowane „Łąka”. Mamy głównego bohatera historii – Adama Polaka, dokładnie
wskazanego w utworze pt. „YU55”. Ja, Adam
Polak, leżałem na łące duchem... – tak rozpoczyna się ta piosenka. Przyszło mu
żyć w rozpędzonym, nieufnym świecie, pełnym ludzi goniących za karierą,
obojętnych na przyrodę, podatnych na różne żądze. W pewnym momencie Adam spotyka asteroidą YU55, co opisane zostało w bardzo liryczny
sposób w piosence pod taką samą nazwą. Po tym spotkaniu budzi się świadomość
Adama, co odczytuję jako metaforę tego, że w życiu za wszystko trzeba płacić,
nawet za swoje istnienie. Adam dostrzega, że ludzie są egoistyczni i pozbawieni
wszelkich skrupułów, a życie opiera się na utartych mechanizmach,
ograniczających wolność człowieka. Myślę, że Rogucki swoimi tekstami trafia w
czuły punkt ludzkości w dzisiejszej dobie zepsucia. Aby pokazać złożoność
relacji międzyludzkich, w opowieść wplata postać Magdy, będącej przypuszczalnie
prostytutką. Teksty nie są łatwe w odbiorze, ale pozwalają za każdym
odsłuchaniem doszukać się w nich czegoś nowego. Stanowią wyzwanie,
interpretacyjną zagadkę, intrygującą i oszczędną w słowach, czasem dosadnych. A
jak kończy się historia Adam Polaka, sami się dowiedzcie, tym bardziej, że
każdy z nas jest takim Adamem Polakiem. Na pochwałę zasługuje kunszt językowy
autora teksów. Nie brak tu też ciekawych opisów miejsc, przestrzeni, pór dnia,
roku itd.
Och, co to była za podróż! Nie
wiem, czy mogę oceniać płytę „2005 YU55” jak zwykły krążek, bo odbiega ona
bardzo od tego, co serwują nam inne zespoły. Ujęcie spójnej historii, ciekawej
i mającej przekaz, wręcz pochłania słuchacza. Dlatego album jest oceniany troszkę pod względem innych krytriów. Ocena, jaką stawiam temu albumowi,
to 10/10 – za doskonałe łączenie elektroniki i rockowego grania, z którego
znana jest Coma, oraz świetne przedstawienie świata za pomocą dźwięków. Za
prawdziwe emocje w głosie Roguckiego. Za stworzenie świata, bohatera i spójnej, jednak dość trudnej w odbiorze, która wymaga dokładnego zagłębienia się historii. Za to, że płyta mnie ujęła i nie odstawię jej na półkę z innymi mało
porywającymi płytami. Za to, że skłania do różnych przemyśleń. Płyta na pewno
nie dla każdego i raczej nie po to, aby słuchać jej jak każdej innej płyty. Na
kolejnym krążku oczekuję nowej formy, w końcu co za dużo, to nie zdrowo. Comie
życzę sukcesów! Do zobaczenia gdzieś na koncercie.
Recenzja - Przemek Ustymowicz
Korekta - Mariola Rokicka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz