Słuchając tego albumu, myślę
właśnie, jak dziwnie być człowiekiem, a szczególnie człowiekiem w XXI wieku. W
końcu jest! Pewnie spytacie: „Jak to? Przecież nie tak dawno temu pani Julia
wydała album”. Już uprzedzam Wasze pytanie. Otóż wreszcie doczekaliśmy się
albumu po polsku i to z jakim rozmachem!
Jest to na pewno objawienie na polskiej scenie muzycznej, dlatego nie mogłem
nie napisać nic na temat „Proxy”, mimo że album został wydany już jakiś czas temu.
Przyjrzyjmy się zatem bliżej temu, co Julia Marcell chce przekazać swoim
słuchaczom.
Tradycyjnie zacznę od okładki:
wreszcie mamy coś wartego uwagi od strony plastycznej. Okładka ilustrowana z
przepychem, dużo tu bałaganu i kiczowatych przedmiotów, ale to jest piękne! Znajdziemy
na niej wszystko, co jest na płycie: mały galimatias, drobny świat Julii. Pomimo
wywołanego wrażenia chaosu nie burzy on u widza uczucia spokoju. Dzieje się tak
za sprawą pozy i miny przedstawionej artystki, które emanują beztroską. Czarne
i białe barwy stanowią motyw przewodni okładki. Łączą się z innymi kolorami, czasem
intensywnymi, częściej jednak uciekającymi w zimniejsze, wyblakłe klimaty. Okładka
ta jest na pewno jedną z najładniejszych okładek tego roku, jakie miałem
zaszczyt prezentować!
Zwiastunem albumu był singiel
„Andrew”. Pierwsza moja myśl: „Na pewno będzie po angielsku”. Przyznam się, że
słuchając go, byłem pod ogromny wrażeniem. Było po polsku, i to jak! Wałkowałem
ten kawałek non stop, mając nadzieję, że album, który nadchodził lada moment, będzie
w całości po polsku! Przyjrzyjmy się teraz muzyce.
Trudno jest określać gatunki w
dzisiejszych czasach, a szczególnie jeżeli mamy do czynienia z twórczością
Julii Marcell na tej płycie. Mówi się o artystce, że jest przedstawicielką
gatunku alt-pop, ale przy tym krążku muzyka wyłamuje się spod jakichkolwiek
kategorii. Dźwiękowo jest to płyta na miarę XXI wieku, jest alternatywnie i
kobieco – przede wszystkim kobieco. Niektórzy zarzucają wokalistce, że poszła w
stronę przebojowości kosztem kompozycji, które są proste i nie tak kunsztowne
jak choćby w „June”. Ja jednak jestem odmiennego zdania. Uważam, że płycie nie
brakuje nic pod względem muzycznym. Muzycy zostawili dużo przestrzeni dla
piosenkarki, aby ta mogła swobodnie poruszać się wokalnie. Czy jest bardziej
przebojowo? To prawda, jednak na pewno nie ma tutaj prostych kombinacji. Po
prostu kompozycje są inaczej rozłożone, tak by zaakcentować większą lekkość i
swobodę. I rzeczywiście czuć tę świadomą zabawę z formą utworów. Jest też bardziej
melodyjnie i alternatywnie niż dotychczas, co tylko dodaje uroku niniejszej
płycie.
Jeśli o mnie chodzi, to zakochałem się przede wszystkim w linii basowej
piosenek, która jest bardzo wyraźna, co ostatnio na płytach nieczęsto się
zdarza. Znakomicie słychać ją zwłaszcza w utworze „Wstrzymuję Czas”, gdzie
nadaje wrażenie ruchu i słuchacz ma ochotę raczej iść niż się zatrzymać! Basowi ustępuje na krążku nawet perkusja,
będąca jedynie jego rytmicznym tłem. Momentami wydaje się, że perkusja
niepotrzebnie się zapętla, i może to jedyna wada muzyczna tego albumu. Oprócz
basu i perkusji da się słyszeć motywy klawiszowe z elektronicznymi dźwiękami, nadającymi
piosenkom nowoczesnego brzmienia. Utwory
nie stronią także od dobrych dźwięków gitary, co wyraźne jest w utworze
„Tetris”. Mamy w nim nieco funkowy klimat z dobrymi motywami na gitarze. W
dzisiejszej muzyce jest bardzo dużo gitary, a tutaj ciekawa odmiana: gitarę podano
jako smaczek, w efekcie czego aż miło jej nasłuchiwać, szczególnie w takim
wydaniu jak w „Tetrisie”. Wszystko zamyka głos Julii.
Czasem ma się odczucie, że ucieka ona nieznacznie w stronę Katarzyny
Nosowskiej, jednak nie jest to na tyle wyczuwalne, by posądzać wokalistkę o
odtwarzanie innej artystki. Jest natomiast coś takiego w głosie Julii Marcell, co
przyciąga uwagę: delikatność i kobiecość w czystej postaci. Chce się go słuchać
i słuchać, niemalże wchłaniając w siebie. Najbardziej podoba mi się w
piosenkach „Tarantino” oraz ”Tetris”.
Co do tekstów, to mam wrażenie,
że każdy człowiek odnajdzie w nich siebie, jak w lustrze. Julia Marcell
naigrywa się (przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie) z problemów ludzi
żyjących w dzisiejszych czasach, choć za ośmieszeniem kryje się smutek, że
przyszło nam żyć w świecie, w którym trudno znaleźć prawdziwą miłość, a ludzie
pochłonięci są seksem i wulgarnością. Ironiczne ujęcie współczesnej
rzeczywistości spaja poszczególne utwory, dzięki czemu są one niczym jedna
wielka opowieść, z piosenki na piosenkę pochłaniająca słuchacza. Może teksty
nie zaskakują kunsztem językowym czy wartością artystyczną, ale są oryginalne,
dające do myślenia, momentami dosadne. Trudno tu o liryzm, skoro tematy są mało
poetyckie. To jednak nie mankament, wprost przeciwnie: trzeba dużej odwagi i
dystansu do siebie, by śpiewać choćby o profilach z portali randkowych
(„Andrew”).
Chyba kręci mnie kapitalizm, chyba podnieca wyzysk i nadmiar. Mówisz:
To normalne, to normalne, nie martw się, kochanie! – o takim właśnie zepsuciu
śpiewa Julia Marcell. Ma świadomość, że sami w nie brniemy, gubimy się w tym,
toniemy, a potem trudno jest nam odnaleźć samych siebie i prawdziwe wartości.
Wchłaniamy zniekształconą rzeczywistość , rutyną staje się pogoń za sukcesem,
nie ma miejsca na autentyczność.
A tak zgodnie z piosenką „Tesko”
wygląda współczesna miłość: Czy jeszcze
pamiętasz, jak na pierwszej randce zabrałeś mnie do McDonalda? W dziwnej podniecie
drżały mi palce.../ Tu wszystko cicho namawia do grzechu.../ Kochaj mnie w
tesco bez pośpiechu. Brak w niej uczuć i emocji. Pozbawiona wyjątkowości
sprowadzona zostaje do prozaicznej czynności, to zwykły kontakt cielesny, o
którym decydują ludzkie żądze.
Przedstawiając to, co dotyka
ludzi z drugiej dekady XXI wieku, artystka nawiązuje do klimatów lat 80-tych
ubiegłego stulecia. Niekiedy przytacza po prostu słowa Urszuli i Lombardu, co
też jest interesującym zabiegiem, bo ożywia niegdysiejsze przeboje. Każda z
kompozycji jest o czymś istotnym, nie ma tu banalnych treści. Najmocniejszymi
utworami na tej płycie są „Tesko”, „Tetris” oraz „Ministerstwo Mojej Głowy”,
jednak i pozostałe piosenki są odważne i bezpośrednie. Trafnie przedstawiają
współczesną rzeczywistość, podporządkowaną konsumpcjonizmowi, mediom czy
polityce. Tego brakuje w dzisiejszej muzyce: odwołań do tego, co nas otacza, do
codzienności, do płytkości współczesnych związków i prymitywnych wartości. To
mało efektowne tematy, a jednak! Naprawdę czasami wystarczy, aby teksty odwoływały
się do rzeczywistości.
Jedno pytanie do pani Julii
Marcell: „Dlaczego tak krótko?!”. Album budzi niedosyt, dlatego apeluję, aby
następny krążek był zwiększony przynajmniej o trzy albo dwa utwory.
Podsumowując, uważam, że jest to
jeden z najlepszych albumów tego roku. Mamy na nim świetne teksty z przekazem,
dopełnione równie udaną muzyką i wspaniałym głosem wokalistki. Całość tworzy spójne
dzieło, któremu mało co można zarzucić, i dlatego oceniam je na 8 w skali 10-punktowej.
Trochę za krótko i coś przeszkadza mi w perkusji, jednak są to niuanse i rzecz
gustu. Mam nadzieję, że kariera Julii
Marcell będzie kwitła, a nas w dalszym ciągu piosenkarka raczyć będzie ciekawymi
przemyśleniami, koniecznie po polsku. Liczę,
że już niebawem znajdą się na kolejnej płycie. Teraz jednak dajmy rozkwitnąć
albumowi „Proxy”. Na pewno wrócę do niego. Po czterokrotnym przesłuchaniu
krążka robię przerwę na przemyślenie zawartych na nim treści, a skoro tak, to
znaczy, że nie pozostawia słuchacza obojętnym. Powodzenia i do zobaczenia
gdzieś na koncercie!
Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do płyty: https://play.spotify.com/album/2cOrm2yAtz9F2siLLrvIbR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz