Życie niejednokrotnie zdaje się odrealnione jak sen, który śnimy, jednak nie mamy pewności czy to, co przeżywamy zdarzy się jeszcze raz. O tym właśnie pisze PePe w swoim nowym singlu pt. "Życie to sen", którego premiera odbędzie się 10 maja. My posłuchaliśmy singla już przedpremierowo i chcemy podzielić się pierwszymi wrażeniami!
PePe to młody raper śląskiej sceny, pochodzący z niewielkiego miasta Sławków, który jednak często w swej twórczości utożsamia się z Katowicami i to faktycznie czuć w jego utworach, które wypełnione są odniesieniami do stolicy Śląska. Artysta porusza się w rozmaitych podgatunkach rapu, starając się łączyć różne style, a także rap ze śpiewaniem. Jego kawałki uderzają w tony bardziej alternatywne, niekiedy nawet jazzowe, jednak bardzo trudno zaszufladkować tego muzyka, ponieważ jego muzyka jest naprawdę różnorodna i warta przesłuchania. Wrzucamy wam poniżej utwór pt. "Kwiotki", który był pierwszym singlem PePe w tym roku i zrobił dość ciekawe liczby w serwisie Spotify! Kwiotki chyba najlepiej oddają to, jaki klimat najbardziej lubi artysta.
Apropos szufladek, a raczej ich braku, to już 10 maja ukaże się jego nowy utwór pt. "Życie to sen". Przesłuchaliśmy go przedpremierowo i jesteśmy po prostu zachwyceni. Piosenka zmuszająca do refleksji, a przy okazji utwór, przy którym możesz świetnie się bawić na imprezie? Czemu nie! PePe tworzy kompozycję, która zmusza do przemyśleń na temat własnego życia, jednak nie odbiera odbiorcy frajdy z słuchania. Metafora życia i snu, w której raper porusza kwestie życia marzeniami, bo życie jak tytułowy sen może już więcej się nie powtórzyć. To wszystko ubrane w housowy klimat połączony z gitarą akustyczną i delikatnymi wokalnymi samplami.
Refren piosenki nadaje się do radiowych list przebojów, ale też jako motto życiowe, a to nie zawsze idzie w parze. Prostota przekazu jest przy okazji skutecznie uderzająca w nasze myślenie o własnym życiu, przyszłości i tego, co zawsze chcieliśmy zrobić, ale czego zawsze się baliśmy. Utwór daje pozytywnego kopa do działania!
Coś dla siebie znajdą także fani piosenek o miłości, bo i tych wątków nie brakuje w tymże singlu! Utwór jest jak taniec z kobietą, która w życiu jest pewnym drogowskazem. Myślę, że to też sprytnie obudowana metafora kobiety i życia - zresztą jedno z drugim wiążę się w pewną znaną symbolikę.
PePe to artysta, któremu naprawdę warto się przyjrzeć. Wielość utwór, a także styli i tematów, które raper porusza w swej twórczości sprawia, że to muzyka dla wszystkich, ponieważ każdy z nas odnajdzie w niej cząstkę siebie.
Premiera utworu pt. "Życie to sen" już10 maja we wszystkich serwisach streamingowych, a klip będziecie mogli ujrzeć w serwisie YouTube na kanale Kotłownia!
Człowiek ten
jak mało kto potrafi drążyć w ludzkich emocjach. Potrafi dotrzeć do miejsc,
których nigdy w życiu nie chcieliśmy odsłonić. Pierwszą płytą pt. „Bumerang”
Kortez zrobił takie zamieszanie, że zapewne gdzieniegdzie jeszcze tli się
ogień. Teraz smutny Pan z gitarą powraca z krążkiem pt. „Mój Dom”. Szczerze
długo nie mogłem zabrać się za tę płytę, ponieważ Kortez wyciska ze mnie rzewne
łzy. Po czasie postanowiłem jednak, że nie przejdę obok jego nowego albumu
obojętnie i tak powstało o nim kilka słów. Do dzieła!
Na okładce
widnieje sam artysta prawdopodobnie ze swoim synem. Ma to odzwierciedlenie w
treści płyty, dlatego uważam, że okładka choć prosta, to jest jednocześnie bardzo
wymowna. Ukazuje artystę jako odpowiedzialnego i czułego mężczyznę. A kiedy już
sama okładka rodzi w moich oczach drobniutkie łzy, to co musi być z treścią
płyty? Pierwszy i na pewno nie ostatni plus! Aha, no i ciekawostką może być to, iż okładka płyty Korteza, jest uderzająco podobna do okładki płyty „Blues” zespołu Breakout.
Zanim
przejdę do treści, która jest kluczowa na tym krążku, muszę zająć się towarzyszącymi
jej dźwiękami. Jedni piszą, że pod względem brzmieniowym Kortez niczego nowego
nie proponuje, inni przeciwnie – dowodzą, że „Mój Dom” to coś zupełnie innego
niż „Bumerang”. Sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Dźwięk jest dla Korteza
narzędziem potrzebnym, aby jeszcze mocniej uwypuklić emocje zawarte w tekstach,
najważniejszych tutaj w mojej opinii. Uważam, że gdyby Kortez wyszedł na scenę
i zaczął recytować teksty na sucho, to i tak byłoby to mocne i podobnie
chwytałoby za serce.
Trudno nie zauważyć, że płyta
utrzymana jest w jednostajnym brzmieniu, nie ma tu patosu ani zbędnych
ozdobników, czyli nic nowego. Jednak nie jest to krytyka, bowiem naprawdę
dużych umiejętności trzeba, by nagrać piosenkę dwu- bądź trzyakordową, która
będzie uwielbiana przez ludzi. Aranżacje to szwadron niebywale smutnych
dźwięków, chociaż momentami słuchacz może popaść w złudną wesołość, np.
słuchając klawiszowego motywu w piosence „Pierwsza”.
Muzykę na
płycie tworzy świetna gra gitarowa połączona z równie świetnymi partiami
klawiszowymi, będącymi mocną stroną każdej piosenki Korteza. Gitara i klawisze
świetnie się przeplatają, są niczym Yin i Yang. Dodatkowymi smaczkami stają się
nienachalne syntezatory, które spajają całą warstwę muzyczną w odpowiednim
momencie, utrzymując przy tym melancholijny, lekko senny klimat, jak w piosence
„We dwoje”, czy kojarzące się z latami osiemdziesiątymi syntezatory w piosence
„Wyjdź ze mną na deszcz”. Oczywiście nie można zapomnieć o sekcji rytmicznej
bas („Nic tu po mnie”) i perkusji, która choć drugoplanowa, nadal odgrywa ważną
rolę, jak również o niesamowitych smyczkach, które pojawią się np. w piosence
„Dobry Moment”.
Tak jak już
wspomniałem, muzyka ma być ścieżką prowadzącą wprost do tekstów. Gdyby muzyka
była przepełniona popisami gitarowymi, klawiszowymi, turkotem basu i harmidrem
talerzy, wówczas słowo zostałoby zepchnięte na drugi, a może i nawet dalszy
plan, a przecież to ono jest dla Korteza najważniejsze. Postawiwszy na muzyczną
prostotę, artysta może dotrzeć z nim do słuchaczy w dobitny sposób. Moi
faworyci muzyczni: „Dobry Moment”, „Dobrze, że cię mam”, „Nic tu po mnie”.
Co można
powiedzieć o samych tekstach Korteza? Bez nadmiaru metafor i udziwnień językowych, a mimo to (a
może właśnie dlatego) potrafią wyciskać łzy, ponieważ sugestywnie opowiadają
prawdziwą historię. Kortez śpiewa o miłości i jej końcu, co jeszcze bardziej chwyta
za serce.
I tak piosenka pt. „Pierwsza” stanowi
wstęp do opowiedzianej na krążku historii. Wydawać by się mogło po pierwszych
dźwiękach, że jest to piosenka o beztroskiej miłości, ale tak jest tylko z
pozoru. W rzeczywistości to utwór o niełatwej relacji, a przy tym o poznawaniu
samego siebie: „Ciągle przypominasz mi, że nie mam szans być jak ty, ona jak
noc kryje mój wstyd, bez słów wybacza”. Później otrzymujemy utwór „Dobrze, że
cię mam” ze słowami: „Zrób wszystko tak jak chcesz, na tyle mnie już znasz, byle
było tak jak jest”. Już nie mamy wątpliwości, że jesteśmy świadkami słodko-gorzkiej historii, wypełnionej
zawiedzionymi nadziejami i kłótnią: „ I znów mija nam już rok, to chyba właśnie
to. Kłótnia w nocy, papierosy”. Mimo
wszystko słuchacz nadal jest przekonany, że w bohaterze pali się ogień miłości,
taki, który może podpalić wszystko wkoło.
Każda
kolejna piosenka uzupełnia obraz prezentowanej pary. I tak np. w utworze „We
dwoje” pokazano, jak wady drugiej osoby przeszkadzają w codziennym życiu i
niszczą uczucie. Z kolei piosenka „Film przed snem” skupia się na toksyczności
związku i zdawaniu sobie z niej sprawy: „Widzę jak cierpisz ze mną, nie mogę
patrzeć jak cię ranię”. O bolesnym rozstaniu mowa natomiast w utworze „Dobry
Moment”, w którym słyszymy: „To dobry
moment, już nie czekajmy”. Jakie są skutki owego rozstania? To ukazuje piosenka
„Nic tu po mnie”: „I każdy słońca wschód wyjęty z tła ze zdjęć, na których
jestem sam na sam z innym kimś”, „Od teraz nic tu po mnie, jeśli nie ma cię
też”. Na koniec w piosence „Dziwny sen” widzimy bohatera w majaku sennym obserwującego to, co
miał, a co stracił bezpowrotnie: „Znowu mam ten dziwy sen, nasze łóżko i nasz
dom”.
Resztę
pozostawiam Wam! Uważajcie jednak, bo jest to historia mocna, która wyciska
łzy. Płyta ukazuje to, czego wszyscy się boją – utratę najważniejszych dla
człowieka wartości. Wymaga skupienia, nie można jej słuchać mimochodem.
Podsumowując:
album pt. „Mój dom” to krążek w jedną spójną fabułę zbierający osobiste
przeżycia samego artysty. Nie ma tu pustych słów ani pustych dźwięków. I co
ważne: Korteza nie dopadł syndrom drugiej płyty, gdyż przygotował nam płytę w
mojej opinii lepszą od poprzedniczki. Stąd moja ocena to 8/10. Życzę powodzenia
Kortezowi i pozostałym artystom! Oby dalej powstawały utwory tak piękne w swej
prostocie!
Pani Grosiak wraz ze swoim zespołem
po dwóch latach przerwy przygotowała nowy album pełnometrażowy pt. „Tak mi się
nie chcę”. O Mikromusic już raz pisałem – przy okazji albumu pt. „Matka i
Żony”, który w mojej opinii nie wypadł dobrze. Niesmak pozostał… Czy nowy album
wydany nakładem niezależnym przyniósł zaskoczenie? Czy nowy album poruszył moje
serce? Za moment się tego, drodzy Czytelnicy, dowiecie.
Zaczynając
od okładki, przyznać trzeba, że Mikromusic bardzo się w tym względzie postarał.
Ma to szczególne znaczenie zwłaszcza dla kolekcjonerów zawiedzionych nieudaną,
w mojej opinii, okładką z poprzedniego albumu, przypominającą plakat promujący film
grozy. Teraz obyło się bez zbędnych udziwnień. Jest estetycznie i intrygująco,
graficy wykorzystali bowiem ciekawie motyw z legendy o kwiecie paproci. Okładka
w subtelny sposób wprowadza nas w klimat płyty – tajemniczy i pełen
niespodzianek. Za nią Mikromusic ma już pierwszy punkt na swoim koncie!
To, co stało
się ze mną, kiedy włączyłem album, trudno opisać. Piosenka pt. „Synu”, która
otwiera cały album, niemal zdmuchnęła mnie z fotela. Nie mogłem wprost uwierzyć,
że jest to ten sam zespół, co z „Matki i Żony”. Za sprawą delaya gitary brzmienia
elektroniki delikatnie wprowadzają nas w świat kreowany przez muzyków. Pani
Grosiak jest w tej piosence doskonała, naturalna, pełna kobiecego wdzięku. Po
tym słyszymy bardziej melancholijne „Leć Uciekaj”, będące jak podróżowanie
przez mgłę, w którym naszym przewodnikiem są dźwięki, mówiące nam, jak stąpać
po niepewnym gruncie. Następnie słuchacz zostaje ukojony utworem tytułowym „Tak
mi się nie chce”. Wsłuchujemy się w dźwięki przemyślane, dopracowane do granic
możliwości. Wyciszamy się i otrzymujemy kolejny utwór: „Koniec Zimy”, z
delikatnym riffem, przechodzącym po chwili w wyraźny bas.
Co do basu, to muszę powiedzieć, że
ostatnio mam obsesję na jego punkcie. Uwielbiam, kiedy bas jest mocny,
zdecydowany, a przy okazji bardzo melodyczny. Tak też jest na omawianej płycie.
W wielu piosenkach bas jest takim właśnie basem z prawdziwego zdarzenia,
zwłaszcza w „Pieśni Panny IV” i „O Kolorach”. Trzeba przyznać, że muzycy
świetnie wkomponowali elektronikę w pozostałe brzmienia. Właściwie cały album
jest nią przesiąknięty. Syntetyczne dźwięki zostały przemycone do utworów bardzo
umiejętnie, dzięki czemu każda piosenka nabiera magicznego wyrazu.
Album ten to także popis gitarowy.
Gitarę słychać bardzo wyraźnie, ale nie wybija się na pierwszy plan, co w tym
przypadku jest dużym atutem. Dogrywane wstawki rozlegają się w odpowiednich
momentach („Synu”). Szczególnie dobrze gitara brzmi w utworze „Tak mi się nie
chce”. Blusowo natomiast jest w utworze „Syreny”, gdzie zastosowany został
slajd.
Świetnym uzupełnieniem muzyki jest
głos Pani Grosiak. Niesie nas swoją lekkością i ponętną barwą. Sprawia, że
piosenki brzmią folkowo, jakby miały przypominać ludowe pieśni. I myślę, że jest to głos nie do podrobienia, jest oryginalny i jedyny w swoim rodzaju. Muszę przyznać, że kiedyś nie byłem fanem Pani Grosiak, natomiast teraz wszystko się zmieniło.
Moi faworyci
muzyczni to „Synu”, „Syreny”, „Tak mi się nie chce”, „Tak Tęsknie”, „Pieśń
Panny IV”.
Teksty jak
zwykle są jedyne w swoim rodzaju. Mądre, skłaniające do refleksji, z aluzjami
literackimi. Jest i drwiąco :„Perły przed wieprze to wszystko pieprze” (Tak mi
się nie chce), i lirycznie: „Tak tęsknię za twoim spojrzeniem tym wymyślonym,
którego nigdy nie było” (Tak Tęsknię), a czasem nawet dramatycznie: „Tak bardzo
nie chcę, jeszcze kiedyś będę seksi” (Tak mi się nie chce).
Cóż
powiedzieć na zakończenie? Tak im się nie chciało, a wyszło idealnie! Może miał
na to wpływ fakt, że płyta została wydana niezależnym nakładem. Nikt zatem nie
wtrącał się w pracę artystów. Mikromusic zaspokoili mój ogromny niedosyt po
ostatnim albumie. Z tej racji album „Tak mi się nie chce” otrzymuje ocenę 9/10.
Naprawdę dawno nie słyszałem tak przemyślanego albumu, gdzie nic nie
pozostawiono przypadkowi. Jest to kawał świetnej roboty! Życzę powodzenia
całemu zespołowi!
Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do płyty: https://open.spotify.com/album/1ciKBcxs2N4siCBZ3qjraN
Piotra Roguckiego jest pełno w
eterze, a co za tym idzie, także i zespołu Coma. Niektórzy powiedzą, że to za
szybko, że tak nie wolno, że trzeba odpocząć, szczególnie że „2005 YU55” to
album ambitny, a jego forma jest dość nietypowa – zmusza do myślenia. Coma nie
chce wytchnienia, a może to album „Metal Ballads vol. 1” jest właśnie
odpoczynkiem? Dobrze wiemy, że przez ostanie lata opinie na temat Comy były
podzielone. A co ja myślę na temat nowego krążka? Zapraszam!
I znowu ten
róż! Gdzie nie spojrzę, wszędzie ten kolor. Od różu zdecydowanie wolę żółć (pozdrowienia
dla Ted Nemeth). Cóż mogę powiedzieć? Aparat – prawdopodobnie telefoniczny,
rybie oko, zespołowy bus, a raczej jego bagażnik, cyk, pyk i jest okładka. Do
tego zamazane różem oczy. To wszystko. O ile okładka płyty „2005 YU55” mogła
zachwycać, okładka najnowszej płyty rozczarowuje. Może i miało być prosto, ale
w mojej ocenie prostota ta została posunięta zbyt daleko.
Coma zawsze
imponowała mi muzyką: soczystymi riffami, solówkami Witczaka, znakomitym i
wyrazistym basem, a niekiedy delikatnymi kombinatorycznymi dźwięki, jak te z
„Los Cebula i Krokodyle Łzy”. Teraz Coma proponuje nam album o wiele lżejszy i
bardziej przystępny dla pospolitego Adama Polaka. Na pewno dobrze zrobi to zespołowi,
który od dłuższego czasu mierzy się z falą hejtu. Może artyści zasłużyli sobie
na negatywne opinie? A może to odbiorcy nie potrafią zaakceptować zmian,
oczekując powielania przyjętego wcześniej stylu? Fakt faktem, sam Rogucki nie
jest już Rogucem z płyty „Pierwsze Wyjście z Mroku”. Jego metamorfoza
przyniosła ogromne zmiany dla zespołu, co dało się odczuć przy ostatniej
płycie.
Pod względem muzycznym wciąż nie jest
to stara i wszystkim znana Coma. Jest tu jednak coś, co urzeka: wyraźnie
odczuwalne vintagowe brzmienie, oldschoolowa stylistyka, dodająca brzmieniowego
brudu, nieporządku, który po przeanalizowaniu okazuje się być pięknym
bałaganem. Od razu powiem, że wejście jest do niczego. „Uspokój się” z początku
brzmi jak piosenka biesiadna grana przez kapelę zebraną na poczekaniu. Na
szczęście po tym pustym klawiszowym motywie robi się odrobinę lepiej. Natomiast
piosenka „Lajki”, wybrana na singiel, to zupełnie inna bajka. Prosta w formie,
z jednym z wielu chwytliwych riffów, typowych dla nowej płyty. Po niej nadchodzi
utwór „Widzę do tyłu” – muzyczny majstersztyk, w stylu rocka z lat 70. ubiegłego
stulecia. Słucham tego brudnego, nasączonego przesterem riffu z niekłamaną
przyjemnością. Chce mi się przy nim drzeć i skakać, a o to przede wszystkim
chodzi.
Później Coma daje odpocząć i oto otrzymujemy mój ulubiony
kawałek pt. „Za słaby”. Mamy w nim akustyczną gitarę z drobnym pazurkiem,
psychodeliczne pogłosy, które koją nasze uszy i pozwalają odpłynąć daleko,
daleko... Można się przy nich wyciszyć. Tutaj wyjątkowo głos Roguckiego
hipnotyzuje. Jednak po chwili opuszczamy świat tworów naszej wyobraźni. Dzieje
się tak za sprawą riffów i elektroniki z kolejnej piosenki: „Odwołane”. Trzeba
podkreślić, że na płycie elektroniki jest wyjątkowo dużo, ale nie dominuje ona
nad gitarowymi brzmieniami, jest raczej ich świetnym spójnikiem.
Co nigdy nie
zawodzi na płytach Comy? Oczywiście bas Rafała Matuszaka. Zawsze byłem i będę
zafascynowany jego grą. Tutaj bas również jest wyraźny, mocny, pewny. Pojawia
się w większości piosenek na pierwszym planie i to w różnych formach – „Uspokój
się”, „Snajper, „Lajki”. Ostatni z wymienionych utworów wraz z piosenkami
„Widzę do tyłu”, „Za słabo” i „Odwołane” to moi muzyczni faworyci z tej płyty.
Co mogę powiedzieć o Roguckim?
Zupełnie nic. A przynajmniej nic pozytywnego. Jego barwa głosu zmieniła się
nagle i to na gorsze, oczywiście moim zdaniem. To nie ten sam głos, to nie ten
sam Roguc...
Jeżeli
chodzi o teksty piosenek Comy, to zdania zawsze były podzielone – jedni
twierdzili, że teksty, choć nietypowe, są doskonałe, inni znowu wytykali je
palcami, a Piotra Roguckiego obwołali grafomanem. Za „Snajpera” nagonka może
powrócić w tempie natychmiastowym. Najnowszy album z założenia miał być prosty,
dlatego nie ma tutaj wyrachowanych metafor, spójnej fabuły czy trudnych
środków, którymi posługiwał się Rogucki na poprzedniej płycie. Są za to
przemyślenia o otaczającej nas polskiej rzeczywistości („Odwołane”, „Cukiernicy”),
a także o sieci, pochłaniającej nas coraz bardziej („Lajki”). Naprawdę dobry
tekst odnajdziemy w piosence „Za słaby”. Dotyczy ona braku prywatności, tego, że
kiedy ktoś chce, może wiedzieć o nas wszystko („...To jest miasto monitorowane;
znajdujemy się na wszystkich ekranach...”). Do moich faworytów lirycznych
zaliczam piosenki: „Za słaby”, „Cukiernicy”, „Odwołane”.
Reasumując:
płyta „Metal Ballads vol. 1” nie jest powrotem do starych czasów Comy, jest
raczej powiewem świeżości, ukazaniem nowego kierunku rozwoju zespołu. Dużo tu dobrego
brzmienia gitarowego, dobrej energii, ogromu riffów i soczystego basu. Teksty,
jak to teksty, albo się komuś podobają, albo ktoś ich nie rozumie… Myślę, że płyta
ta w dorobku Comy zajmie ważne miejsce, a słuchaczowi ukształtowanemu na jej
twórczości przyniesie wiele muzycznych satysfakcji. Z radością wystawiam nowemu
krążkowi grupy ocenę 7/10. Czego można życzyć zespołowi, który ma już wszystko,
a lada moment będzie świętował swoje dwudziestolecie? Może trochę więcej
wyrozumiałości od słuchaczy! Powodzenia!
Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do albumu: https://open.spotify.com/album/2NL5exJ6zo7q6a0PGT9Mtc
Jeszcze rok temu w lutym (wtedy
rozmawialiśmy o płycie „Ostatni Krzyk Mody”), mogłem mówić o nich debiutanci.
Aktualnie Ted Nemeth wspina się po szczeblach kariery muzycznej. Czy osiągną
szczyt? Tego nie wiem, aczkolwiek się domyślam! Teraz przy okazji wydania nowej
płyty pt. „Ctrl – C” frontman zespołu Patryk Pietrzak zgodził się, abym go
odpytał. O czym rozmawialiśmy? Przekonajcie się sami, zapraszam serdecznie!
Cześć Patryk! Jak tam nastroje?
Patryk: Dzięks, spoczko.
Od razu muszę zapytać, skąd wziął się pomysł na okładkowego banana?
Szybko przejdźmy do samej płyty. Słuchając krążka „Ctrl - C” i później
porównując go do „Ostatniego Krzyku Mody”, od razu wyczułem, że jest on o wiele
lepiej wyprodukowany i przemyślany. Czy wy też odczuwacie tę różnicę?
Patryk: Na pewno coś w tym jest. Myślę że po prostu się zmieniamy. Ja oczekiwałem
od tego albumu zupełnie czegoś innego niż od debiutu, a od kolejnego będę
oczekiwał czegoś innego niż od drugiej płyty. Cały czas chcę wykonywać kroki do
przodu.
Jakie odczuliście różnice podczas pracy nad pierwszą płytą, a podczas
pracy nad tą nową?
Patryk:Dużo swobodniej podeszliśmy do aranżacji utworów. Nie przejmowaliśmy się
że nie podołamy czemuś koncertowo. Chciałem żeby ta płyta była po prostu dobra,
ciekawa, a na straży tego stał Paweł Cieślak, producent również pierwszej
płyty, nie pozwalając na banały.
Kilka utworów z płyty fani mogli usłyszeć już na koncertach, natomiast na
płycie nie pojawił się np. utwór „Holden” . Stąd rodzi się pytanie - czy trudno
wam było wybrać materiał na tę płytę, czy po prostu weszliście do studia i
wiedzieliście już od razu co chcecie nagrać?
Patryk: Płytę przygotowywaliśmy etapami. Najpierw napisałem utwory, które
następnie zrobiliśmy całym zespołem na sali prób, potem etap nagrywania i
tworzenia w studio mając już „kręgosłup” wszystkich utworów. Ostatnim jest etap
robienia płyty na żywo czego efekt można usłyszeć na koncertach.
Czy wszystko wyszło tak jak chcieliście czy teraz odsłuchując „Ctrl C”,
chcielibyście coś jednak zmienić?
Patryk: Jestem bardzo zadowolony z brzmienia tego albumu myślę że mówię w imieniu
całego zespołu, nie chcę nic zmieniać tylko iść dalej.
Mam wrażenie, że momentami jest znacznie pogodniej, niż na poprzedniej
płycie, taki był zamysł?
Patryk: Nie było żadnego zamysłu i wcale nie wiem czy jest pogodniej, jeżeli
pogrzebać głębiej w tej płycie. Jeżeli tak to spoko, ale to jest właśnie fajne
że dla każdego może znaczyć coś innego każda piosenka. „Zjem Cię” np., przyszło
do mnie po przeczytaniu artykułu o kanibalu mordercy, a w „Zasięgach” znajduję
jakieś odniesienia do palenia czarownic, ale to są sprawy które nie muszą
dotyczyć słuchających. Ogólnie bardzo lubię zestawienie dwuznacznego tekstu z
pogodną muzyką.
Śledząc wasze profile na różnych social media, widziałem że w ramach
komponowania utworów wyjechaliście poza miasto. Czy jakieś okoliczności,
krajobraz, jakieś wydarzenia wpłynęły na formę liryczną czy też muzyczną?
Zauważyłem, że w utworach często pojawia się motyw wody, czy to wiążę się jakoś
z wyjazdem?
Patryk: Wyjechałem nad morze żeby dokończyć utwory zanim zamknęliśmy się na sali
żeby je przygotować do nagrywania. Może to mieć wpływ, kilka osób zwróciło uwagę
na motyw wody. Nie było to zamierzone, tak wyszło. Na pewno miało wpływ
miejsce. Bardzo lubię spędzać czas nad morzem, jest to dla mnie forma odcięcia
się od wszystkiego.
Nie chcę pytać o szczególne interpretacje, ale skąd pomysł na mój
ulubiony chyba utwór na tej płycie pt. „Ofelia”.
Patryk: William Szekspir - Hamlet
Odnosząc się troszkę do tytułu nowej płyty – to czy uważacie, że
człowiekowi jest trudno wymyślić już coś nowego i w głównej mierze wszystko
kopiujemy?
Patryk: Na pewno żyjemy w czasach przepełnienia. Muzyka na Spotify, filmy na YouTube, wiedza na Wikipedii. Możemy wszystko. Myślę że trudno nam już
przeskoczyć samych siebie, ale jestem też pewien że to się jakoś
przewartościuje.
Na pewno śledzicie waszych znajomych na portalach typu Facebook,
Instagram, Snapchat etc. I ponawiając praktycznie poprzednie pytanie, to czy
sądzisz, że każdy człowiek jest kopią drugiego, że trapi nas brak
oryginalności?
Patryk: Nie, nie uważam tak, ale też nie spędzam czasu na śledzeniu znajomych na
insta i Fejsie. Jako zespół używamy tych portali do dotarcia do jak największej
ilości odbiorców
Czy dobrodziejstwa dzisiejszego
świata, które teoretycznie służą nam pomocą (np. Internet), mogą nas od siebie
oddalać, rozbijać więzy emocjonalne i społeczne? Bo poddając wasze utwory mojej
własnej interpretacji to też poruszacie ten temat w tekstach.
Patryk: Tak, mogą.
Myślcie, że ludzie często nie są sobą? Czy was też dręczy ten problem?
Patryk: Myślę że każdego czasem dręczy ten problem. Na temat przyjmowania różnych
„masek” do różnych sytuacji chyba nie trzeba polemizować. Często się nad tym
zastanawiam zakładam że z powodu zawodu jaki wykonuję.
Macie swoją wizję utopii?
Patryk: Ja nie
A czy bez tragicznych przeżyć,
wielu upadków i dołków, można napisać dobry tekst?
Patryk: Nie sądzę żeby to działało na zasadzie algorytmów. Nie wiem, chyba trzeba
być szczerym. Nie jestem i nie chce być ekspertem.
Teraz trochę z innej beczki! Kiedy spotkaliśmy się po koncercie, gdy graliście
razem z Happysadem, to Patryk powiedziałeś, podczas rozmowy o zarobkach i
realiach zespołowych: „ Aktualnie na koncie mam dwa złote i czterdzieści
groszy”. Czy teraz wasze koncertowanie przynosi wam zyski i możecie z tego
wyżyć?
Patryk: Nie żyjemy z tego nadal, ale próbujemy niestrudzenie.
Czy przez dwa lata od wydania
„Ostatniego Krzyku Mody”, wasza popularność wzrosła?
Patryk: Tak
Ulubiony kawałek z płyty „Ctrl - C”?
Patryk: Can you feel the love tonight.
Rozumiem, że teraz chcecie się skupić
nad promowaniem albumu na koncertach?
Patryk: Tak, gramy trasę trwającą do końca grudnia
Myślę, że na ten czas wystarczy! Bardzo dziękuję za udzielenie wywiadu.
Jeszcze raz gratuluję płyty! Życzę powodzenia, a my widzimy się na koncercie!
Piątka!
Wywiad: Przemek Ustymowicz
Link do Facebooka Ted Nemeth: https://www.facebook.com/Tednemeth/
Na całe sześć lat od wydania płyty pt.
„Plemnik” Panowie z Pogodno zniknęli. Oczywiście zniknęli tylko z zespołu, bo z
muzyką dalej mieli styczność, i to jaką! Teraz powracają z albumem „Sokiści
Chcą Miłości”. Właściwie trudno było się domyślać, co przyniesie nam ten krążek
– zespół lubi zaskakiwać, zresztą zaskoczeniem była już sama płyta. Ja na
początku miałem mieszane uczucia. Czy coś się zmieniło? Przekonajmy się.
Lecimy!
Już sama
okładka budzi we mnie skrajne emocje. Z jednej strony całkiem udany front, a z
drugiej strony coś w nim jest nie tak. Szczególnie chodzi mi o logo nazwy
zespoły, które przypomina tandetny bilbord informujący o jakimś klubie zza rogu.
Bez niego mielibyśmy całkiem ciekawą okładkę: bloki, symbolizujące codzienność
i szarą rzeczywistość, nad nimi różowe niebo, rozjaśniające całą przestrzeń. Słomka
wsadzona w blok na pierwszym planie może oznaczać, że Panowie z Pogodno („sokiści”)
wysysają z szarości i z dnia codziennego inspiracje i na tym się opierają – na
przedstawieniu zwykłego świata w jakiś ciekawy sposób.
Z
twórczością Pogodno zetknąłem się dość późno, bo dopiero wtedy, kiedy artyści
wypuścili do sieci singiel promujący płytę, czyli utwór „Tak To Teraz”. I
szczerze powiedziawszy, wsłuchiwałem się w tę piosenkę bardzo długo. Na ciele
miałem ciarki – utwór rozkręcał się z sekundy na sekundę i nikt nie spodziewał
się nadchodzącego wybuchu. Zwrotka ukazuje wirtuozerię muzyków, którzy w swobodny sposób bawią się
muzyką. Niby lekki bałagan, a jednak przemyślane wprowadzenie do sedna. Oto nadchodzi
refren i jest on popisem muzyków. Dołączają syntetyczne klawisze, wokal Jacka
Szymkiewicza, później perkusja, która podkreśla tempo i nadaje rytm, aż chce
się ruszać na boki, później słychać już tylko perkusję, zmieniającą piosenkę w
istne szaleństwo, na koniec wchodzi gitara, podrywająca do skakania – cudo!
Słuchając tej piosenki, zakochałem
się. Natomiast kiedy włączyłem płytę, tak szybko jak ją przesłuchałem, tak samo
szybko ją porzuciłem, co później okazało się moim faux pas. Byłem
zdekoncentrowany, a płyta wymaga spokojnego odbioru i ciszy. Trzeba podkreślić,
że zarówno muzyka, jak i teksty Pogodno nie są dla każdego, niekiedy wymagają
kilkakrotnego odsłuchania, nie można ich zatem porzucać za wcześnie.
Co do muzyki zawartej na płycie, to
czuwał nad nią Marcin Bors, dlatego nie ma opcji, że coś tu nie gra. Płytę
rozpoczyna „Cygan”. Długo trzyma nas w napięciu, płyniemy razem z basem, hi
hatem i uderzeniami o rant werbla. Wszystko rozkręca się powoli i monotonnie.
Dopiero po prawie dwóch minutach wchodzi wokal, który doskonale wpasowuje się w
muzykę. Słuchamy jej beztrosko, nie wiedząc, kiedy zaskoczy nas mocniejsze
uderzenie. Takich utworów jest cała masa. Jaki jest ich główny atut? Przede
wszystkich czuć w nich ogromną zabawę, a przy tym opracowane zostały w pełni
profesjonalnie. Słuchacz cały czas podąża za wyrazistym basem, lekkimi
syntezatorami, subtelnie kołyszącymi się pomiędzy dźwiękami, oraz nieprzesadzonymi
przesterami gitar, które raczą go melodycznymi riffami ( „Miłość (Jedna)”).
Co ważne, muzycy ustrzegli się
powtarzalności. Odbiorcom proponują niespodziewane przerwy („Cygan”) i nagłe
wyciszenia („Chcieć błyszczeć”).
Różnorodność widać również w obrębie całej płyty. Dostajemy rockowy
utwór „Miłość (Jedna)”, później
nadchodzi kawałek „Tak To Teraz (Slight Return)” o hip- hopowym wydźwięku,
następnie słyszymy bardziej Organkową „Właścicielkę”, a na koniec tytułową
piosenkę „SCM”, utrzymaną w klimacie indie rocka.
Jest energicznie, ale też melancholijnie.
Jest szaleństwo, ale nadchodzi także moment wyciszenia. Do najciekawszych
kawałków należą „Miłość (Jedna)”, zwariowana piosenka, wypełniona rytmem i
radością, z głosem wokalisty przypominającym głos Dawida Zająca z Neonów, oraz równie
dynamiczna piosenka „Znienacka”. Mimo ogromu energii artyści nie pozwalają się
nam nią zachłysnąć, co jest bardzo dobry zabiegiem.
Co nie przypadło mi do gustu? Na
pewno piosenka „Szkoda, że nareszcie” – za sprawą zmodyfikowanego mówionego
wokalu kobiety. Jedni powiedzą, że to kwintesencja twórczości Pogodno, jednak ja
tego nie kupuję. Nie spodobało mi się także to, że czasem Jacek Szymkiewicz
śpiewa szybko i niewyraźnie, a jego głos nie wpasowuje się w melodie, co buduje
pewien efekt monotonii. Oczywiście nie mogę odebrać mu jego sprawności,
ponieważ zaskakuje nas różnorodną barwą w wielu piosenkach – od subtelności,
melancholii, aż po pełen energii krzyk. Trzeba także dodać, że głos Jacka
Szymkiewicza należy do kategorii brzmień, które albo się kocha, albo nienawidzi.
Co do formy lirycznej, to trzeba
przyznać, że jest nietypowo. Jedni mogą powiedzieć, że to zwykły bełkot. Trzeba
jednak dobrze wsłuchać się w tekst, by wyłapać zabawy słowne. Już sam tytuł
płyty podkreśla wieloznaczność słów. Sokista to potoczna nazwa strażnika
ochrony kolei, ale słowotwórczo bliżej mu do miłośnika soków, co podkreśla słomka
od soku w kartoniku widniejąca na okładce. Teksty piosenek są pełne różnorakich
skojarzeń, mocnych słów i humoru: „Trzeba nie pluć na porno, tam też pracują
ludzie”. Nie brak tu również poetyckich ujęć czy przysłowia zbudowanego
na biblijnym cytacie: „Kto sieje wiatr, ten zbiera burze”. Czy artyści
drwią z naszego stylu życia i ciasnych form, głosząc: „Na niebie ptaki dają
radę bez ojczyzn i bez banków”? Jeśli tak, to dobrze. Jak najczęściej piętnować
trzeba nasz materializm i ksenofobię.
Podsumowując: płyta jest pełna
energii i wykwintnych rozwiązań muzycznych. Zgranie syntezatorów z gitarami,
wyrazisty bas brzmiący w synchronii z perkusją, wielość barw głosu Jacka
Szymkiewicza i do tego błyskotliwe teksty – to musi się podobać. Do kilku
kwestii można by mieć uwagi, jak do wszystkiego, bo nic nie jest idealne.
Powrót ten zaliczam do udanych. Moja ocena to 7/10. Życzę powodzenia całemu
zespołowi!
Recenzja: Przemek Ustymowicz
Korekta: Mariola Rokicka
Link do płyty: https://open.spotify.com/album/2jDKUV3OohhHdIN93ssdGK
Halo, halo! Przeglądając sieć zawsze można natrafić na
coś ciekawego. Mnie udało się wyłowić z przepełnionej sieci zespół Dziewczęta. A
jeszcze ciekawszym jest to, że w zespole, ani jednej dziewczyny, a same dorosłe
chłopy… W każdym razie wystrzelałem kilka pytań w stronę uzdolnionych Krakusów,
a oni sprawnie i pięknie odpowiedzieli na wszystko bez narzekania
Cześć chłopaki! Jak tam jesienne nastroje?
Dziewczęta: Cudnie,
w końcu można (ekh, ekh) pooddychać Krakowem.
Dobrze, to na dzień dobry od razu pytanie – skąd wzięła się nazwa…
Żartowałem! Jednak co do dziewcząt, to uważacie, że macie w pewnym stopniu
kobiecą wrażliwość, ale męskiego ducha?
Dziewczęta: Nie powinniśmy nadawać płci cechom. Przyznaję
jednak, męski duch ewidentnie nam sprzyja. Żadna kobieta nie wytrzymała z nami
tyle, ile my wytrzymaliśmy ze sobą. Gombrowicz pisał w dziennikach, że siłą
sztuki jest jej intymność i prywatność. Odtworzenie doświadczeń i zapisanie ich
w alchemii dźwięków wymaga specyficznej wrażliwości i umiejętności dostrojenia
się do „wewnętrznego radia”. Widzę w tym procesie pewną analogię do pisania
pamiętnika – czy to wystarczająco dziewczęce?
Napisaliście tak: „Piosenki o tęsknocie i małych końcach
świata”. Za czym tęsknicie i jak to jest z tymi końcami świata?
Dziewczęta: Czasami tęsknimy za autorkami małych końców
świata.
Wasze teksty, jako próba wykrzyczenia jakichś idei czy po
prostu metaforycznie opowiedziane proste życie?
Dziewczęta: Idei – owszem, ideologiom mówimy stanowcze nie.
Motywem przewodnim jest tęsknota. Teksty są jak kartki z pamiętnika… van Gogha.
Nie są skrupulatnie snutą powieścią w odcinkach, to bardziej zapis chwili,
ulotnego wrażenia.
Nie mogę ukryć, że Kraków to moje ulubione miasto w Polsce.
Czy Kraków był albo jest inspiracja muzyczną czy to liryczną?
Dziewczęta: Po latach spędzonych w tym mieście, smog krąży
nam w żyłach. Miasto jako twór jest ogromną inspiracją. Kraków – motywacją do
ucieczki. Hermetyczny, konserwatywny, zawieszony w przeszłości. „W sztuce nie
można nawracać, ani się zniżać – kierunek wstecz i kierunek w dół są
niedozwolone” – znów Gombrowicz. Wnioski nasuwają się same.
Ludzie często zapominają się znów?
Dziewczęta: Pfff, marzenie! Błądzimy między stereotypami,
kurczowo trzymamy się norm, jesteśmy niewolnikami własnych kreacji. Powinniśmy
częściej wsłuchiwać się w siebie. Zapominać się, być tu i teraz, zatracać się w
swoim intymnym świecie.
A kiedy smutne dziewczęta mają swoje święto?
Dziewczęta: W dniu wiatru, kiedy ubiorą się ciepło… O! To
chyba teraz.
Nihiliści, pesymiści, realiści, czy w głębi duszy optymiści,
jak to z wami jest?
Dziewczęta: Introwertyczni socjopaci – optymiści. Deal with
it!
Rozumiem, że w muzyce chcecie łączyć delikatność i
melancholie z ostrym, przesterowanym i brudnym pazurem?
Dziewczęta: Forma jest narzędziem. Brzmienie nie wynika z
chęci. Nie umawiamy się na daną stylistykę. Nie może tak być, to by było
sztuczne. Drogowskazem jest piosenka. Kiedy pojawia się jakiś temat, każdy z
nas próbuje opowiedzieć o nim najlepiej jak potrafi.
Wasze piosenki są dziełem improwizacji, momentalnego napływu
weny czy jest to ułożony proces?
Dziewczęta: Muzyka i teksty powstają zazwyczaj osobno. Mamy
wypracowany i sprawdzony sposób tworzenia. Odpowiadam za siebie, więc mogę z
pełną świadomością stwierdzić, że muzyka jest efektem słuchania wewnętrznego radyjka
i zapominania się (znów)
Mamy już EP, a kiedy Dziewczęta wydadzą pełnometrażowy album?
Dziewczęta: Decyzja dojrzewa. Prawdopodobnie w przyszłym roku
pojawi się jeszcze jedno krótkometrażowe wydawnictwo. Co dalej? Czas pokaże.
Tak pokrótce powiedzcie na jakim sprzęcie powstawała wasze
EPka?
Dziewczęta: Fendery, Voxy i dużo delayów w przeróżnych
konfiguracjach. Minęły już prawie trzy lata, nie pamiętam wszystkich
szczegółów, sprzęt ewoluuje – kierunek ten sam.
Extended Play był jakimś przełomem waszej kariery?
Dziewczęta: Za sprawą pierwszej EPki wydarzyło się wiele
miłych rzeczy, ale nie nazwałbym tego przełomem. Nie nazwałbym naszej drogi „karierą”.
A teraz sięgnijcie w głąb pamięci i powiedzcie mi, jaki był
wasze najpiękniejszy koncert, który zagraliście?
Dziewczęta: Najpiękniejsze koncerty to te, po których nie
trzeba składać sprzętu!
Duża scena czy kameralne pomieszczenie?
Dziewczęta: Scena w lesie o wschodzie słońca. Trzeba tylko
uważać na rosę.
Już niedługo gracie w Zaścianku z Tedami. Chcecie coś o tym
powiedzieć?
Dziewczęta: Nie możemy się doczekać! Tedów odkryliśmy przy
okazji „Retrocukierni” i jesteśmy zaszczyceni, że będziemy mogli poznać się w
Zaścianku. Swoją drogą – ilekroć tam gramy, dzieje się coś nietypowego. Był
kiedyś taki piękny koncert, na którym nasze efekty dwa razy wyłączyły korki i
spaliły końcówki mocy w trakcie grania. Wspomnień czar…
Myślę, że no na tyle! Dziękuję wam Chłopięta w Gombrowiczowym
stylu ha, ha, ha. Życzę powodzenia w dalszej karierze, którą karierą nie
nazywacie. Widzimy się gdzieś w Polsce na koncercie!
Dziewczęta: Do zobaczenia!
Wywiad: Przemek Ustymowicz
Odpowiadał zespół Dziewczęta
Link do EP na spotify: https://open.spotify.com/album/5Vd1fOmtVUV6m4Jldxl91E